Szczepienie jest jak myślenie - nie boli
Obywatelska inicjatywa ustawodawcza „Szczepimy – bo myślimy” jest odpowiedzią na działania ruchów antyszczepionkowych i ma stanowić przeciwwagę dla projektu znoszącego obowiązek szczepień ochronnych dzieci.
Komitet Obywatelski Ustawy „Szczepimy, bo myślimy” został już oficjalnie zarejestrowany. Jego członkowie mają teraz trzy miesiące na zebranie 100 tys. podpisów, aby projekt trafił pod obrady Sejmu. Ale o to się nie martwią. Irytuje ich jednak sposób, w jaki ukazano ich inicjatywę w części mediów.
— Nasz projekt nie jest zero-jedynkowy, dyskryminujący czy uniemożliwiający przyjmowanie do żłobków czy przedszkoli dzieci niezaszczepionych — tłumaczy Robert Wagner, współinicjator Obywatelskiego Komitetu „Szczepimy, bo myślimy”. — To jedno z kryteriów, które samorząd będzie brał pod uwagę przy rekrutacji. I takie kryteria już istnieją. Punkty dostaje się przecież za posiadanie rodzeństwa, niepełnosprawność czy składanie PIT-u w gminie, w której dziecko chodzi do przedszkola lub szkoły. Dziecko zaszczepione będzie miało odpowiednie zaświadczenie o szczepieniach, które po prostu podwyższy mu punktację. Dziecko niezaszczepione z powodów medycznych, po okazaniu odpowiedniego, zweryfikowanego zaświadczenia, też dostanie maksymalną liczbę punktów. Projekt polega więc na tym, żeby edukować rodziców — podkreśla Robert Wagner. — Może wówczas rodzice pójdą do lekarza, inspektora sanitarnego i uzyskają dodatkową wiedzę. Nie chodzi o piętnowanie takich ludzi.
Pomysł popiera m.in. Naczelna Izba Lekarska, która aktywnie włączy się w zbiórkę podpisów. Według NRL propozycja realizuje postulat samorządu lekarskiego, który już w lipcu ubiegłego roku zwracał się do ministra zdrowia o podjęcie prac legislacyjnych zmierzających do wprowadzenia obowiązku przedstawienia przed przyjęciem do żłobka, przedszkola i szkoły zaświadczania potwierdzającego wykonanie u dziecka obowiązkowych szczepień.
Podobne rozwiązania proponowały już także niektóre samorządy. W listopadzie władze Poznania zapowiedziały, że wystąpią do ministerstwa zdrowia i edukacji z wnioskiem o umożliwienie wprowadzenia dodatkowych preferencji przy naborze do przedszkoli i żłobków dla dzieci, które są szczepione. Dostawałyby wówczas dodatkowe punkty przy naborze.
Sceptycznie do pomysłu podchodzi jednak resort edukacji. Rzeczniczka MEN, Anna Ostrowska, stwierdziła, że wymaganie dokumentów potwierdzających obowiązkowe szczepienia nie powinno stanowić dodatkowego kryterium przy przyjęciu dziecka do przedszkola lub szkoły, bo może to stanowić ograniczenie w dostępie do nauki, czyli być sprzeczne z Konstytucją.
Ale z takim podejściem nie zgadzają się członkowie Komitetu.
— Chcemy nagradzać ludzi, którzy postępują proobywatelsko. Obowiązek szczepień istnieje od kilkunastu lat, jest zgodny z obowiązującym prawem i Konstytucją. Gdyby tak nie było, to ruchy antyszczepionkowe już dawno zaskarżyłyby obowiązek szczepień do Trybunału Konstytucyjnego — tłumaczy Robert Wagner. — Nie można powiedzieć, że nasz projekt jest niezgodny z Konstytucją. Konsultowaliśmy go z konstytucjonalistami, prawnikami i samorządami.
Wygląda na to, że czeka nas też ofensywa ze strony przeciwników obowiązkowych szczepień. A to dlatego, że mimo klęski projektu uchylającego obowiązek szczepienia dzieci, który przepadł w Sejmie, to Justyna Socha, twarz ruchu antyszczepionkowego w Polsce, już zapowiada, że organizacja powoła nowy komitet obywatelski. Z projektem kolejnej ustawy chcą wrócić jeszcze w tej kadencji parlamentu. Czekałoby nas kilka zmian, bo antyszczepionkowcy chcą, by w ustawie znalazły się przepisy, które umożliwią utworzenie alternatywnych izb lekarskich. Projekt ma zawierać także zapisy umożliwiające pacjentowi i lekarzowi prawo do wyboru terapii. Jako argument Justyna Socha dodaje, że podobne przepisy obowiązują w Szwajcarii, Niemczech i Austrii.
Swoje stanowisko w sprawie zniesienia obowiązku szczepień wyraziła też Rada Wydziału Collegium Medicum Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.
Wyraziła zdumienie i zaniepokojenie dopuszczeniem do dyskusji w komisjach sejmowych wniosku o zniesienie obowiązku szczepień ochronnych.
„Jako lekarze widzimy szczególnie ostro szkody i zagrożenia, które będą następstwem potencjalnych zmian w ustawie. (…) Kalendarz szczepień jest opracowywany przez kompetentnych lekarzy zakaźników i epidemiologów, co służy zapewnieniu możliwie najskuteczniejszego poziomu odporności całej populacji kraju. Ze zdumieniem dowiadujemy się, że decyzja dotycząca szczepień ma pozostać w sferze dobrowolnej zgody nierzadko nieświadomych lub niewłaściwie poinformowanych pacjentów/rodziców” — czytamy w oświadczeniu.
Propozycję komitetu „Szczepimy, bo myślimy” popiera też Janusz Dzisko, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Olsztynie.
— Sankcyjne podejście do tematu szczepień raczej się nie sprawdzi. Wydaliśmy setki decyzji w sprawie rodziców nieszczepiących dzieci. Są tam kary, które ci ludzie płacą, lub nie, ale to nie o to chodzi — podkreśla. — Najistotniejsze powinno być zrozumienie, że oni w ten sposób chronią swoje dzieci, ale też dzieci, które mogłyby być zaszczepione, ale ich stan zdrowia na to nie pozwala.
Co do nowej inicjatywy antyszczepionkowców mówi krótko:
— Nieporozumienie. Nie znajdzie się tylu lekarzy, którzy będą przeciwnikami szczepień i założą swoją izbę lekarską. Kto powinien być najlepiej wyedukowany w tej kwestii, jeśli właśnie nie lekarze?
Paweł Jaszczanin
Szczepionka biletem?
Szczepienia będą jednym z kryterium do przyjęcia dziecka do żłobka i przedszkola? Jeżeli dziecko jest szczepione, być może otrzyma plusy, które będą brane pod uwagę przy naborze.
Szczepić? Nie szczepić? To pytanie to ostatnio kość niezgody. Tym bardziej, że coraz więcej rodziców decyduje się nie szczepić dzieci. Z wielu powodów. Bo szczepionki szkodzą, bo są niepotrzebne, bo to teraz modne. Dlatego 6 grudnia zarejestrowano Komitet Obywatelskiej Inicjatywy Ustawodawczej „Szczepimy, bo myślimy”, który jest odpowiedzią na działania ruchów antyszczepionkowych. Ma stanowić przeciwwagę dla projektu znoszącego obowiązek szczepień ochronnych dzieci, pod którym podpisało się 120 tys. Polaków. Chodzi tu o wprowadzenie zmian w prawie, które pozwalałyby samorządom na odmowę przyjęcia niezaszczepionych dzieci do przedszkoli czy żłobków. Wyjątek stanowiłyby jedynie dzieci, które nie mogą być zaszczepione z powodu przeciwwskazań medycznych. Teraz Komitet ma trzy miesiące na zebranie 100 tys. podpisów, aby projekt trafił pod obrady Sejmu. Na razie pod pomysłem podpisało się kilkanaście tysięcy osób.
— Nie mam nic do nieszczepiących swoich dzieci — uważa Karolina z Klebarka. — Każdy kocha po swojemu i wychowuje, jak chce, ale wolałabym, żeby odbywało się to bez narażania życia moich dzieci. Z niecierpliwością oczekuję powrotu chorób od lat nie spotykanych na naszym kontynencie z powodu wynalezienia szczepień ochronnych...
— Nie jestem fanatyczką szczepień. Powiem więcej: moje dziecko miało NOP średniego stopnia (niepożądany odczyn poszczepienny — red.), jednak jestem za szczepieniem dzieci i dorosłych — dodaje Dagmara z Olsztyna. — O ile NOP poszczepienny nie jest pożądany i oby było go jak najmniej, tak powikłania po chorobach wydają mi się zdecydowanie gorsze.
— Do wszystkich zwolenników segregacji dzieci: zdajecie sobie sprawę, że przedszkolanki, kucharki, dyrekcja przedszkola i rodzice w większości nie są szczepieni? Dlaczego boicie się tylko dzieci? Dlaczego chodzicie do sklepów, które według waszej logiki są siedliskiem dżumy i cholery? — denerwuje się Joanna z Olsztyna.
— To bardzo słaby pomysł, bo w Polsce mamy obowiązek edukacji. I każdy ma takie samo prawo do nauki — podkreśla Dorota z Olsztyna. — Żyjemy w wolnym kraju, więc powinien być wybór, na co chcemy szczepić, a nie przymus jak w państwie totalitarnym. Jest ryzyko NOP, więc powinien być wybór. W razie powikłań ani "państwo”, ani lekarz później nie pomagają, rodzic zostaje sam z dzieckiem i musi walczyć z chorym systemem.
W rekrutacji do żłobków czy przedszkoli nie można stosować punktacji negatywnej, więc brana ma być pod uwagę pozytywna. Za udokumentowanie przeprowadzenia kompletu szczepień u dziecka przyznawane byłyby dodatkowe punkty. Według Komitetu wpłynęłoby to pozytywnie na odsetek zaszczepionych maluchów i zmniejszyło ryzyko wystąpienia epidemii. Oczywiście, jeśli rodzice chcą podejmować ryzyko, mają do tego prawo. Jak podkreślają autorzy projektu, rodzice powinni robić to w swoim domu, a nie w publicznej placówce.
— Czy dodawanie punktów wpłynie na szczepienia? Nie wiem. Dzieci trzeba zabezpieczać niezależnie od tego. A rodziców rzetelnie informować — uważa dr n. med. Wanda Badowska, pediatra i hematolog. — Według mnie w ostatnim czasie największą mobilizacją do szczepień było wystąpienie ministra zdrowia. Miesiąc temu mówił w bardzo wyważony sposób, że mamy większą zachorowalność na odrę, a to choroba obarczona licznymi powikłaniami.
Podkreślał też, że nieprawdą jest, że szczepienia dogadzają firmom farmaceutycznym. Chodzi o to, żeby zmniejszyć zachorowalność. Dziś leki są bezpieczne, szczepionki również. Mamy do czynienia ze składnikami nowej generacji, które absolutnie nie powodują działań wpływających na gorszy rozwój dziecka. Po tym wystąpieniu rodzice, którzy wcześniej nie szczepili dzieci, dzwonili do mnie z pytaniem, czy mogą to zrobić i w jaki sposób. Ale niestety cały czas rośnie liczba osób, które są temu przeciwne. I to nie jest dobra wiadomość — podkreśla.
Projekt jeszcze nie trafił do Sejmu, ale wiele samorządów wyraża swoje zdanie na ten temat. Na przykład Lublin jest przeciwny, Poznań jest za takim rozwiązaniem. A Olsztyn?
— Na razie nie zmieniamy kryteriów, które obecnie obowiązują przy przyjęciu dziecka do żłobka lub przedszkola — odpowiada Marta Bartoszewicz, rzeczniczka olsztyńskiego ratusza. — Dodatkowe punkty wynikają z ustaw lub uchwał Rady Miasta. Ale z zainteresowaniem śledzimy ten temat i sprawdzamy, jakie decyzje podejmują w tej kwestii inne miasta i jeśli wejdzie taki obowiązek, to oczywiście my również mu się podporządkujemy.
Ada Romanowska
Szczepisz? Będą dodatkowe punkty
Obywatelski projekt zniesienia obowiązku szczepień szybko został odrzucony przez Sejm. W kontrze do tego projektu stoi inicjatywa „Szczepimy – bo myślimy”. Projekt ustawy trafił już w ręce marszałka Sejmu. Trwa zbieranie podpisów.
Obywatelska inicjatywa ustawodawcza „Szczepimy – bo myślimy” jest odpowiedzią na działania ruchów antyszczepionkowych i ma stanowić przeciwwagę dla projektu znoszącego obowiązek szczepień ochronnych dzieci.
Komitet Obywatelski Ustawy „Szczepimy, bo myślimy” został już oficjalnie zarejestrowany. Jego członkowie mają teraz trzy miesiące na zebranie 100 tys. podpisów, aby projekt trafił pod obrady Sejmu. Ale o to się nie martwią. Irytuje ich jednak sposób, w jaki ukazano ich inicjatywę w części mediów.
— Nasz projekt nie jest zero-jedynkowy, dyskryminujący czy uniemożliwiający przyjmowanie do żłobków czy przedszkoli dzieci niezaszczepionych — tłumaczy Robert Wagner, współinicjator Obywatelskiego Komitetu „Szczepimy, bo myślimy”. — To jedno z kryteriów, które samorząd będzie brał pod uwagę przy rekrutacji. I takie kryteria już istnieją. Punkty dostaje się przecież za posiadanie rodzeństwa, niepełnosprawność czy składanie PIT-u w gminie, w której dziecko chodzi do przedszkola lub szkoły. Dziecko zaszczepione będzie miało odpowiednie zaświadczenie o szczepieniach, które po prostu podwyższy mu punktację.
Dziecko niezaszczepione z powodów medycznych, po okazaniu odpowiedniego, zweryfikowanego zaświadczenia, też dostanie maksymalną liczbę punktów. Projekt polega więc na tym, żeby edukować rodziców — podkreśla Robert Wagner. — Może wówczas rodzice pójdą do lekarza, inspektora sanitarnego i uzyskają dodatkową wiedzę. Nie chodzi o piętnowanie takich ludzi.
Pomysł popiera m.in. Naczelna Izba Lekarska, która aktywnie włączy się w zbiórkę podpisów.
Według NRL propozycja realizuje postulat samorządu lekarskiego, który już w lipcu ubiegłego roku zwracał się do ministra zdrowia o podjęcie prac legislacyjnych zmierzających do wprowadzenia obowiązku przedstawienia przed przyjęciem do żłobka, przedszkola i szkoły zaświadczania potwierdzającego wykonanie u dziecka obowiązkowych szczepień.
Podobne rozwiązania proponowały już także niektóre samorządy. W listopadzie władze Poznania zapowiedziały, że wystąpią do ministerstwa zdrowia i edukacji z wnioskiem o umożliwienie wprowadzenia dodatkowych preferencji przy naborze do przedszkoli i żłobków dla dzieci, które są szczepione. Dostawałyby wówczas dodatkowe punkty przy naborze.
Sceptycznie do pomysłu podchodzi jednak resort edukacji. Rzeczniczka MEN, Anna Ostrowska, stwierdziła, że wymaganie dokumentów potwierdzających obowiązkowe szczepienia nie powinno stanowić dodatkowego kryterium przy przyjęciu dziecka do przedszkola lub szkoły, bo może to stanowić ograniczenie w dostępie do nauki, czyli być sprzeczne z Konstytucją.
Ale z takim podejściem nie zgadzają się członkowie Komitetu.
— Chcemy nagradzać ludzi, którzy postępują proobywatelsko. Obowiązek szczepień istnieje od kilkunastu lat, jest zgodny z obowiązującym prawem i Konstytucją. Gdyby tak nie było, to ruchy antyszczepionkowe już dawno zaskarżyłyby obowiązek szczepień do Trybunału Konstytucyjnego — tłumaczy Robert Wagner. — Nie można powiedzieć, że nasz projekt jest niezgodny z Konstytucją. Konsultowaliśmy go z konstytucjonalistami, prawnikami i samorządami.
Wygląda na to, że czeka nas też ofensywa ze strony przeciwników obowiązkowych szczepień.
A to dlatego, że mimo klęski projektu uchylającego obowiązek szczepienia dzieci przepadł w Sejmie, to Justyna Socha, twarz ruchu antyszczepionkowego w Polsce, już zapowiada, że organizacja powoła nowy komitet obywatelski. Z projektem kolejnej ustawy chcą wrócić jeszcze w tej kadencji parlamentu. Czekałoby nas kilka zmian, bo antyszczepionkowcy chcą, by w ustawie znalazły się przepisy, które umożliwią utworzenie alternatywnych izb lekarskich. Projekt ma zawierać także zapisy umożliwiające pacjentowi i lekarzowi prawo do wyboru terapii. Jako argument Justyna Socha dodaje, że podobne przepisy obowiązują w Szwajcarii, Niemczech i Austrii.
Swoje stanowisko w sprawie zniesienia obowiązku szczepień wyraziła też Rada Wydziału Collegium Medicum Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.
Wyraziła zdumienie i zaniepokojenie dopuszczeniem do dyskusji w komisjach sejmowych wniosku o zniesienie obowiązku szczepień ochronnych.
„Jako lekarze widzimy szczególnie ostro szkody i zagrożenia, które będą następstwem potencjalnych zmian w ustawie. (…) Kalendarz szczepień jest opracowywany przez kompetentnych lekarzy zakaźników i epidemiologów, co służy zapewnieniu możliwie najskuteczniejszego poziomu odporności całej populacji kraju. Ze zdumieniem dowiadujemy się, że decyzja dotycząca szczepień ma pozostać w sferze dobrowolnej zgody nierzadko nieświadomych lub niewłaściwie poinformowanych pacjentów/rodziców” — czytamy w oświadczeniu.
Propozycję komitetu „Szczepimy, bo myślimy” popiera też Janusz Dzisko, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Olsztynie.
— Sankcyjne podejście do tematu szczepień raczej się nie sprawdzi. Wydaliśmy setki decyzji w sprawie rodziców nieszczepiących dzieci. Są tam kary, które ci ludzie płacą, lub nie, ale to nie o to chodzi — podkreśla. — Najistotniejsze powinno być zrozumienie, że oni w ten sposób chronią swoje dzieci, ale też dzieci, które mogłyby być zaszczepione, ale ich stan zdrowia na to nie pozwala.
Co do nowej inicjatywy antyszczepionkowców mówi krótko:
— Nieporozumienie. Nie znajdzie się tylu lekarzy, którzy będą przeciwnikami szczepień i założą swoją izbę lekarską. Kto powinien być najlepiej wyedukowany w tej kwestii, jeśli właśnie nie lekarze?
Paweł Jaszczanin
W Polsce brakuje edukacji na temat szczepień
— Rodzice nie mają z kim porozmawiać, by przekazał im rzetelną wiedzę na temat szczepień — tłumaczy Robert Wagner, współinicjator Obywatelskiego Komitetu „Szczepimy, bo myślimy”.
— Temat szczepień wciąż budzi kontrowersje. Ale czy nie jest tak, że zaniedbano edukację i w tym tkwi problem?
— Jestem po lekturze dzisiejszej „Polityki” i tam Stefan Karczmarewicz w swoim blogu „Medycyna i okolice” doskonale ujął ten problem. To państwo ma za zadanie edukować, rozmawiać z rodzicami. Mówił też o tym ostatnio Główny Inspektor Sanitarny. Temat edukacji został bardzo mocno zaniedbany. Rodzice nie mają dziś nikogo, do kogo mogliby zwrócić się o informacje na temat szczepień. Wizyta u lekarza trwa dziesięć minut. Nie ma więc czasu na dłuższą rozmowę o składzie szczepionek, o powikłaniach. Rodzice muszą szukać informacji na własną rękę. Przy tak newralgicznym i tak delikatnym temacie, jakim są szczepienia, kompletnie zaniedbano temat edukacji. Ostatnio zapytałem jednego z dyrektorów Izby Lekarskiej w Polsce, czy są spotkania czy dzień otwarty, w czasie którego rodzice mogą otrzymać wszystkie informacje, poradzić się specjalisty, który rozwieje ich wątpliwości. Nie ma takich. Teraz 9 stycznia w Krakowie będzie organizowana debata. My, z swojej strony myślimy o spotkaniu we Wrocławiu. Jednak na co dzień rodzice zostają ze swoimi wątpliwościami sami. Dlatego też szukają informacji o szczepieniach na własną rękę.
— I wtedy najczęściej trafiają na artykuły antyszczepionkowców.
— Wiadomo, że pierwsze pięć, dziesięć, piętnaście artykułów będzie dotyczyło niepożądanych odczynów poszczepiennych, będą tam wypowiedzi Huberta Czerniaka lub Justyny Sochy, artykuły na temat autyzmu itd. Żyjemy w świecie, gdzie skandal i nieszczęście cieszą się w mediach największą popularnością. Na pewno nie rzetelne informacje.
— Brakuje rzetelnej, dostępnej wiedzy?
— Tworzę właśnie artykuł o szczepieniach i zwróciłem się do wszystkich Stacji Sanitarno-Epidemiologicznych o dane m.in. na temat liczby zaszczepionych osób, ale również liczby niepożądanych odczynów poszczepiennych, które wystąpiły. Otrzymałem dane ze wszystkich województw. W województwie śląskim na 800 tysięcy zaszczepionych dzieci i młodzieży do 19 roku życia w roku 2017 zgłoszono 543 przypadki niepożądanych odczynów poszczepiennych, w tym 3 ciężkie.
— W województwie warmińsko-mazurskim na 300 tysięcy osób zaszczepionych rocznie mówi się o 2-3 przypadkach.
— Przyjmijmy, że jest to liczba 3. Co oznacza, że dotyczy to jednego dziecka na 100 tysięcy osób zaszczepionych. Oczywiście to wielka tragedia tej rodziny. Jeśli jednak porównamy to do skali bezpieczeństwa, jaką zapewniają nam szczepienia, dyskusja powinna stracić swój sens. Niestety jednak zdajemy sobie sprawę, że w mediach i w internecie najgłośniejsi są przeciwnicy szczepień. Dlatego, że zwolennicy nie wchodzą z nimi z dyskusję stwierdzając, że nie mają o czym z nimi rozmawiać, co też jest błędem. Jeśli obrazi pani swojego przeciwnika, to dyskusja się skończy. Ma sens, kiedy wymieniamy się argumentami, ale do tego gotowe muszą być dwie strony. Jeżeli ktoś przychodzi z tezą, że szczepienia są złe i powodują autyzm, to mnie też nie chce się kontynuować takiej rozmowy. Nie ma żadnych dowodów naukowych, które potwierdzają zależność szczepień z powstawaniem autyzmu. Wtedy antyszczepionkowcy wysuwają argument, że od kiedy zaczęły się szczepienia, czyli w latach 70., wzrosła liczba dzieci autystycznych. Natomiast nie dodają, że badania na temat występowania autyzmu zaczęły się na początku lat 70 i dopiero od tego czasu można mówić o badaniach, co do występowania w zależności od kryteriów diagnostycznych, wieku dzieci oraz położenia geograficznego. Trzeba też powiedzieć, że szczepionka MMR jest podawana w 14 miesiącu życia. Z kolei pierwsze badanie dziecka, które ma potwierdzić lub wykluczyć autyzm, jest przeprowadzane w 16 miesiącu życia, a potwierdzić autyzm można w wieku ok. 3 lat. Jeśli zostanie stwierdzony, to dla rodziców, którzy przeżywają tragedię, wniosek nasuwa się sam. Mimo że nie znajduje potwierdzenia w badaniach naukowych.
— Natomiast są badania, które potwierdzają, że coraz mniejszy procent wyszczepialności może być zagrożeniem. Wracają groźne choroby zakaźne.
— Wczorajszy przykład z Wrocławia. Nieszczepione 4-letnie dziecko trafiło na oddział zakaźny. Ma objawy typowe dla odry. To problem naszych czasów. Jeżeli nie pojawiają się artykuły o odrze, to większość ludzi stwierdza, że choroby nie ma. Kiedy media o tym piszą, niektórzy twierdzą, że to manipulacja, bo trzeba zużyć zapasy szczepionek, a media szukają sensacji. Nie ma prostej recepty. W ostatnich 30 latach zachłysnęliśmy się wolnością, stawiamy domy, kupujemy samochody, mamy telewizory, coraz lepsze jedzenie i pełne kieszenie. Zapomnieliśmy jednak, by ze sobą rozmawiać.
Katarzyna Janków-Mazurkiewicz
Rosja miesza nam w szczepieniach
W Polsce niebezpiecznie rośnie liczba dzieci, które nie są szczepione, a ruch antyszczepionkowy zyskuje kolejnych zwolenników. I rośnie w siłę, czego dowodem była próba doprowadzenia do dobrowolności szczepień w Polsce.
Sejm odrzucił obywatelski projekt dobrowolności szczepień, ale sprawa szczepień dzieli coraz bardziej społeczeństwo, stając się równie gorącym tematem, co aborcja. Dziś tylko 76 procent Polaków uważa, że szczepienia są ważne dla dzieci, to najniższy wskaźnik w całej UE.
Rodzi się pytanie, dlaczego szczepienia stały się jednym z tematów numer jeden debaty publicznej, dlaczego ruch antyszczepionkowy wybuchł tak nagle? I sporo wskazuje, że chodzi o politykę, o wielką politykę, o czym napisał niedawno brytyjski dziennik "The Times”, opisując rosyjskie wysiłki na rzecz promowania ruchów antyszczepionkowych i teorii, które sugerują m.in., że szczepienia mogą wywołać autyzm. I jak pisze gazeta, Kreml używa w tym celu w szczególności mediów społecznościowych.
Po co to robi? Celem jest destabilizacja Zachodu i każdy temat, który dzieli — od Brexitu do genetycznie modyfikowanych zbiorów — jest do tego odpowiedni — pisze dziennik. Eksperci, z którymi rozmawiała gazeta, podnosili, że Rosja używa tej sprawy jako broni w wojnie propagandowej z państwami Zachodu.
Dowodem jest to, że niektóre z wiadomości były wysyłane z kont powiązanych z prokremlowską "farmą trolli" w Petersburgu, grupą fałszywych kont mających służyć dezinformacji. Tę samą, która amerykański Departament Sprawiedliwości określił jako podmiot próbujący wpłynąć na wynik ostatnich wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Tu warto podkreślić, że wpisy, zawierają zarówno głosy za, jak i przeciwko szczepieniom. Ma to służyć prowokowaniu kłótni i ich jak najdłuższemu utrzymywaniu — pisze gazeta. Gazeta dodaje, że rosyjskie wpisy nie tylko dotyczą samych szczepień, ale próbują także poruszać aspekty rasowe i klasowe, sugerując m.in., że jedynie członkowie "elit" otrzymują czyste, nieskażone szczepionki.
Czy szczepionki mogą być bronią? Prof. Andrzej Szeptycki z Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego mówi o popieraniu przez Rosję ruchów antyszczepionkowych w Europie Zachodniej jako elemencie wojny hybrydowej.
— Po pierwsze o zagnieżdżenie przekonania, że „Oni” was oszukują. „Oni” to te elity, które każą kłuć wasze dzieci. Po drugie – my wam powiemy prawdę. Po trzecie – przy okazji się pochorujecie i będzie u was jeszcze większy burdel – mówił prof. Szeptycki podczas tegorocznych Polsko-Ukraińskich Spotkań w Jaremczu.
Czy szczepionki ładują działa wojny hybrydowej, z którą mieliśmy do czynienia choćby podczas agresji Rosji na Ukrainę w postaci słynnych zielonych ludzików? Niedawno o rosyjskich wpływach na amerykańską opinię publiczną można było przeczytać w „Rzeczpospolitej”, w wywiadzie którego udzielił gazecie prof. David A. Broniatowski z George Washington’s School of Engineering and Applied Science. Naukowiec wskazał, że te same rosyjskie konta, które wcześniej zostały oskarżone o ingerencję w wybory w USA, publikują prowokujące treści pro- i antyszczepionkowe na Twitterze. A idzie o podział amerykańskiego społeczeństwa.
— Amerykanie pozostawali dotąd raczej zgodni w kwestii bezpieczeństwa i skuteczności szczepień. Narażenie obu stron na spór w sprawie, co do której istniał konsensus, może podkopać publiczne zaufanie, prowadząc do niepewności oraz opóźnień w szczepieniach. Zwiększa to prawdopodobieństwo poważnej epidemii, co niesie ryzyko wielu zgonów — mówił prof. Broniatowski.
W Polsce też mieliśmy do tej pory konsensus w sprawie szczepień. Dopiero od kilku lat jest wokół nich głośno. To oczywiście efekt m.in. prac dr. Andrew Wakefielda, który opublikował nieprawdziwą informację o związku szczepionki MMR z występowaniem autyzmu. Informacja okazała się bzdurą, a lekarzowi odebrano za to m.in. prawo wykonywania zawodu w Wielkiej Brytanii. Jednak zasiał ziarno niepokoju, ale pytanie: szczepić, nie szczepić, coraz bardziej dzieli Polaków.
— Antyszepionkowcy walczą z fikcyjnymi zagrożeniami, jest to modna ideologia, ale można to porównać do szarlatanerii — mówił nam Marek Behan, kierownik sekcji ds. szczepień ochronnych WSSE w Olsztynie. — Sąsiadka jest autorytetem, to po co ci ludzie chodzą do szpitali, do lekarza rodzinnego, jak zachorują? Niech idą do sąsiadki!
Wprawdzie w Polsce niezaszczepione dzieci to wciąż niewielki odsetek, ale w ostatnich latach coraz więcej rodziców nie zgadza się szczepienia. Z informacji Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny wynika, że w 2010 roku zanotowano 3437 odmów, a w roku 2017 już prawie dziewięć razy więcej.
Podobnie jest też na Warmii i Mazurach. Od stycznia do czerwca w regionie szczepień odmówiło 1579 osób, a w całym ubiegłym roku wszystkich odmów było o dwieście mniej. A jeszcze pięć lat temu było tylko 100 przypadków odmowy szczepień. I coraz bardziej widać skutki tych decyzji. Epidemiolodzy alarmują, że w Europie rośnie liczba zachorowań na odrę. Według najnowszych danych Światowej Organizacji Zdrowia tylko w pierwszym półroczu w Europie odnotowano 41 tys. przypadków odry u dzieci i dorosłych. Za oceanem już przestrzegają przed przyjazdem do Europy w obawie przed złapaniem odry. Tyle że żadne sankcje, kary za nieszczepienie niewiele tu dadzą.
— Wydaliśmy setki decyzji w sprawie rodziców nieszczepiących dzieci. Są tam tam kary, które ci ludzie płacą lub nie — mówił Gazecie Janusz Dzisko, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Olsztynie. — Najistotniejsze powinno być zrozumienie, że oni w ten sposób chronią swoje dzieci , ale też dzieci, które mogłyby być zaszczepione, ale ich stan zdrowia na to nie pozwala.
I tak jest cel naszej kampanii na temat szczepień, która prze cały tydzień prowadziliśmy na naszych lamach, Szczepienie jest jak myślenie, nie boli.
Andrzej Mielnicki
Bez szczepienia nie ma pracy
Rząd znalazł receptę na atakujące nas choroby zakaźne. Te, które wracają przez zaniechane szczepienia. Plan jest taki: szczepione muszą być nie tylko dzieci, ale i dorośli. Jeśli tego nie zrobią, nie dostaną pracy. Czy to dobry pomysł?
Odra w natarciu. W całym kraju choruje na nią 220 osób. Chociaż na Warmii i Mazurach pojawiły się pojedyncze ogniska tej choroby i daleko nam do problemów Mazowsza czy Śląska, to jednak trzeba być czujnym. W ostatnich miesiącach odnotowywano bowiem coraz więcej przypadków zakażeń od osób pochodzących z Ukrainy. Tamtejsze władze od ponad roku walczą z wysoką zachorowalnością na tę chorobę.
Z kolei u nas alert epidemiologiczny z udziałem migrantów ujawnił lukę prawną. Problem trzeba zdusić w zarodku, nie ma jednak jasności co do procedur, według których należy postępować. I kto powinien za szczepienia zapłacić. Według lekarzy w Polsce konieczne jest wprowadzenie uregulowań prawnych. Z tym, że obowiązek szczepień tylko dla emigrantów byłby dyskryminacją. Dlatego rząd chce szczepić wszystkich — również Polaków. Pomysł polega na tym, żeby osoby, które podejmują pracę, przedstawiały zaświadczenie o szczepieniu. W razie jego braku nie będą mogły pracować.
— Szczepienie to jedyny skuteczny sposób zabezpieczenia naszych obywateli, żebyśmy nie musieli obawiać się epidemii — twierdzi Marcin Kostka z inicjatywy „Szczepimy, bo myślimy”.
Tym bardziej że sytuacja w kolejnych latach może się jeszcze pogarszać. Jak wynika z raportu Komisji Europejskiej, Polska znalazła się wśród krajów, w których społeczeństwo najmniej ufa szczepionkom, a szczepienie dzieci za ważne uznaje 76 proc. Polaków. Najbardziej nieufna wobec zabezpieczania
szczepionkami jest grupa najmłodszych dorosłych, czyli osób w wieku 18–24 lat i 25–34 lat. I tu czas na kolejne badania — ludzie w wieku od 25 do 34 spędzają w jednej firmie zaledwie 2,8 roku. Cenią sobie zmiany. Czy wobec tego będą mieli trudniej ze znalezieniem nowej pracy, jeśli się nie zaszczepią?
— Jestem przeciwnikiem rygorystycznych działań w zakresie szczepień. Najpierw trzeba rozmawiać, a potem nakazywać — mówi Janusz Dzisko, państwowy wojewódzki inspektor sanitarny w Olsztynie.
I dodaje: — Prawda jest taka, że choroby zakaźne wieku dziecięcego przechorowane w wieku starszym przebiegają zdecydowanie ciężej. Dobrze by było, gdyby populacja była zaszczepiona. W ten sposób unikniemy kolejnego ogniwa w łańcuchu epidemiologicznym. Mam jednak mieszane uczucia co do tego, aby nakazywać. Ten pomysł wymaga jeszcze przemyślenia.
Problem braku szczepień zauważają duże firmy. Po wykryciu ogniska odry w fabryce pod Ostródą zarządzono szczepienie wszystkich pracowników. Objęły one ponad 400 osób. Inne przedsiębiorstwa też podejmują takie kroki. To między innymi firmy, w których zanotowano zachorowanie albo takie, które działają na terenie „podwyższonego ryzyka”. Albo zatrudniają emigrantów, którzy przyjeżdżają z krajów, gdzie odra szybko się rozprzestrzenia. Bo lepiej zapobiegać, niż leczyć.
Odra jest chorobą o bardzo wysokiej zakaźności. Wirus przenosi się drogą powietrzno-kropelkową. Okres wylęgania wynosi 9-11 dni. Chory jest zakaźny dla otoczenia 3-5 dni przed pojawieniem się wysypki i przez pierwsze 3 dni jej trwania. Uważa się, że do osiągnięcia zadowalającego stopnia zabezpieczenia populacji na odrę powinno być zaszczepionych co najmniej 95 proc. mieszkańców.
Wysoką odporność posiadają osoby urodzone po 1990 roku. Od tego czasu stosowane są szczepienia dwoma dawkami. Osoby starsze mogą się doszczepić, a te z roczników sprzed roku 1975, kiedy szczepienia przeciw odrze nie były masowe, przyjąć pełną dawkę. Odporność do końca życia daje przebycie zakażenia odrą.
Przed wprowadzeniem szczepień przeciw odrze w dzieciństwie chorowała prawie każda osoba. Epidemie występowały co 2-3 lata. W Polsce przed wprowadzeniem szczepień przeciw odrze (lata 1965-1974) liczba rejestrowanych przypadków kształtowała się na poziomie 70-130 tys. w latach pomiędzy epidemiami oraz 135-200 tys. w latach epidemicznych. Umierało 200-300 dzieci, a tysiące miało ciężkie powikłania wymagające długotrwałej hospitalizacji. Obecnie w Europie obserwujemy niepokojący wzrost liczby zachorowań na odrę, w tym również zgony.
ADA ROMANOWSKA
Obywatelska inicjatywa ustawodawcza „Szczepimy – bo myślimy” jest odpowiedzią na działania ruchów antyszczepionkowych i ma stanowić przeciwwagę dla projektu znoszącego obowiązek szczepień ochronnych dzieci.
Komitet Obywatelski Ustawy „Szczepimy, bo myślimy” został już oficjalnie zarejestrowany. Jego członkowie mają teraz trzy miesiące na zebranie 100 tys. podpisów, aby projekt trafił pod obrady Sejmu. Ale o to się nie martwią. Irytuje ich jednak sposób, w jaki ukazano ich inicjatywę w części mediów.
— Nasz projekt nie jest zero-jedynkowy, dyskryminujący czy uniemożliwiający przyjmowanie do żłobków czy przedszkoli dzieci niezaszczepionych — tłumaczy Robert Wagner, współinicjator Obywatelskiego Komitetu „Szczepimy, bo myślimy”. — To jedno z kryteriów, które samorząd będzie brał pod uwagę przy rekrutacji. I takie kryteria już istnieją. Punkty dostaje się przecież za posiadanie rodzeństwa, niepełnosprawność czy składanie PIT-u w gminie, w której dziecko chodzi do przedszkola lub szkoły. Dziecko zaszczepione będzie miało odpowiednie zaświadczenie o szczepieniach, które po prostu podwyższy mu punktację. Dziecko niezaszczepione z powodów medycznych, po okazaniu odpowiedniego, zweryfikowanego zaświadczenia, też dostanie maksymalną liczbę punktów. Projekt polega więc na tym, żeby edukować rodziców — podkreśla Robert Wagner. — Może wówczas rodzice pójdą do lekarza, inspektora sanitarnego i uzyskają dodatkową wiedzę. Nie chodzi o piętnowanie takich ludzi.
Pomysł popiera m.in. Naczelna Izba Lekarska, która aktywnie włączy się w zbiórkę podpisów. Według NRL propozycja realizuje postulat samorządu lekarskiego, który już w lipcu ubiegłego roku zwracał się do ministra zdrowia o podjęcie prac legislacyjnych zmierzających do wprowadzenia obowiązku przedstawienia przed przyjęciem do żłobka, przedszkola i szkoły zaświadczania potwierdzającego wykonanie u dziecka obowiązkowych szczepień.
Podobne rozwiązania proponowały już także niektóre samorządy. W listopadzie władze Poznania zapowiedziały, że wystąpią do ministerstwa zdrowia i edukacji z wnioskiem o umożliwienie wprowadzenia dodatkowych preferencji przy naborze do przedszkoli i żłobków dla dzieci, które są szczepione. Dostawałyby wówczas dodatkowe punkty przy naborze.
Sceptycznie do pomysłu podchodzi jednak resort edukacji. Rzeczniczka MEN, Anna Ostrowska, stwierdziła, że wymaganie dokumentów potwierdzających obowiązkowe szczepienia nie powinno stanowić dodatkowego kryterium przy przyjęciu dziecka do przedszkola lub szkoły, bo może to stanowić ograniczenie w dostępie do nauki, czyli być sprzeczne z Konstytucją.
Ale z takim podejściem nie zgadzają się członkowie Komitetu.
— Chcemy nagradzać ludzi, którzy postępują proobywatelsko. Obowiązek szczepień istnieje od kilkunastu lat, jest zgodny z obowiązującym prawem i Konstytucją. Gdyby tak nie było, to ruchy antyszczepionkowe już dawno zaskarżyłyby obowiązek szczepień do Trybunału Konstytucyjnego — tłumaczy Robert Wagner. — Nie można powiedzieć, że nasz projekt jest niezgodny z Konstytucją. Konsultowaliśmy go z konstytucjonalistami, prawnikami i samorządami.
Wygląda na to, że czeka nas też ofensywa ze strony przeciwników obowiązkowych szczepień. A to dlatego, że mimo klęski projektu uchylającego obowiązek szczepienia dzieci, który przepadł w Sejmie, to Justyna Socha, twarz ruchu antyszczepionkowego w Polsce, już zapowiada, że organizacja powoła nowy komitet obywatelski. Z projektem kolejnej ustawy chcą wrócić jeszcze w tej kadencji parlamentu. Czekałoby nas kilka zmian, bo antyszczepionkowcy chcą, by w ustawie znalazły się przepisy, które umożliwią utworzenie alternatywnych izb lekarskich. Projekt ma zawierać także zapisy umożliwiające pacjentowi i lekarzowi prawo do wyboru terapii. Jako argument Justyna Socha dodaje, że podobne przepisy obowiązują w Szwajcarii, Niemczech i Austrii.
Swoje stanowisko w sprawie zniesienia obowiązku szczepień wyraziła też Rada Wydziału Collegium Medicum Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.
Wyraziła zdumienie i zaniepokojenie dopuszczeniem do dyskusji w komisjach sejmowych wniosku o zniesienie obowiązku szczepień ochronnych.
„Jako lekarze widzimy szczególnie ostro szkody i zagrożenia, które będą następstwem potencjalnych zmian w ustawie. (…) Kalendarz szczepień jest opracowywany przez kompetentnych lekarzy zakaźników i epidemiologów, co służy zapewnieniu możliwie najskuteczniejszego poziomu odporności całej populacji kraju. Ze zdumieniem dowiadujemy się, że decyzja dotycząca szczepień ma pozostać w sferze dobrowolnej zgody nierzadko nieświadomych lub niewłaściwie poinformowanych pacjentów/rodziców” — czytamy w oświadczeniu.
Propozycję komitetu „Szczepimy, bo myślimy” popiera też Janusz Dzisko, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Olsztynie.
— Sankcyjne podejście do tematu szczepień raczej się nie sprawdzi. Wydaliśmy setki decyzji w sprawie rodziców nieszczepiących dzieci. Są tam kary, które ci ludzie płacą, lub nie, ale to nie o to chodzi — podkreśla. — Najistotniejsze powinno być zrozumienie, że oni w ten sposób chronią swoje dzieci, ale też dzieci, które mogłyby być zaszczepione, ale ich stan zdrowia na to nie pozwala.
Co do nowej inicjatywy antyszczepionkowców mówi krótko:
— Nieporozumienie. Nie znajdzie się tylu lekarzy, którzy będą przeciwnikami szczepień i założą swoją izbę lekarską. Kto powinien być najlepiej wyedukowany w tej kwestii, jeśli właśnie nie lekarze?
Paweł Jaszczanin
Szczepionka biletem?
Szczepienia będą jednym z kryterium do przyjęcia dziecka do żłobka i przedszkola? Jeżeli dziecko jest szczepione, być może otrzyma plusy, które będą brane pod uwagę przy naborze.
Szczepić? Nie szczepić? To pytanie to ostatnio kość niezgody. Tym bardziej, że coraz więcej rodziców decyduje się nie szczepić dzieci. Z wielu powodów. Bo szczepionki szkodzą, bo są niepotrzebne, bo to teraz modne. Dlatego 6 grudnia zarejestrowano Komitet Obywatelskiej Inicjatywy Ustawodawczej „Szczepimy, bo myślimy”, który jest odpowiedzią na działania ruchów antyszczepionkowych. Ma stanowić przeciwwagę dla projektu znoszącego obowiązek szczepień ochronnych dzieci, pod którym podpisało się 120 tys. Polaków. Chodzi tu o wprowadzenie zmian w prawie, które pozwalałyby samorządom na odmowę przyjęcia niezaszczepionych dzieci do przedszkoli czy żłobków. Wyjątek stanowiłyby jedynie dzieci, które nie mogą być zaszczepione z powodu przeciwwskazań medycznych. Teraz Komitet ma trzy miesiące na zebranie 100 tys. podpisów, aby projekt trafił pod obrady Sejmu. Na razie pod pomysłem podpisało się kilkanaście tysięcy osób.
— Nie mam nic do nieszczepiących swoich dzieci — uważa Karolina z Klebarka. — Każdy kocha po swojemu i wychowuje, jak chce, ale wolałabym, żeby odbywało się to bez narażania życia moich dzieci. Z niecierpliwością oczekuję powrotu chorób od lat nie spotykanych na naszym kontynencie z powodu wynalezienia szczepień ochronnych...
— Nie jestem fanatyczką szczepień. Powiem więcej: moje dziecko miało NOP średniego stopnia (niepożądany odczyn poszczepienny — red.), jednak jestem za szczepieniem dzieci i dorosłych — dodaje Dagmara z Olsztyna. — O ile NOP poszczepienny nie jest pożądany i oby było go jak najmniej, tak powikłania po chorobach wydają mi się zdecydowanie gorsze.
— Do wszystkich zwolenników segregacji dzieci: zdajecie sobie sprawę, że przedszkolanki, kucharki, dyrekcja przedszkola i rodzice w większości nie są szczepieni? Dlaczego boicie się tylko dzieci? Dlaczego chodzicie do sklepów, które według waszej logiki są siedliskiem dżumy i cholery? — denerwuje się Joanna z Olsztyna.
— To bardzo słaby pomysł, bo w Polsce mamy obowiązek edukacji. I każdy ma takie samo prawo do nauki — podkreśla Dorota z Olsztyna. — Żyjemy w wolnym kraju, więc powinien być wybór, na co chcemy szczepić, a nie przymus jak w państwie totalitarnym. Jest ryzyko NOP, więc powinien być wybór. W razie powikłań ani "państwo”, ani lekarz później nie pomagają, rodzic zostaje sam z dzieckiem i musi walczyć z chorym systemem.
W rekrutacji do żłobków czy przedszkoli nie można stosować punktacji negatywnej, więc brana ma być pod uwagę pozytywna. Za udokumentowanie przeprowadzenia kompletu szczepień u dziecka przyznawane byłyby dodatkowe punkty. Według Komitetu wpłynęłoby to pozytywnie na odsetek zaszczepionych maluchów i zmniejszyło ryzyko wystąpienia epidemii. Oczywiście, jeśli rodzice chcą podejmować ryzyko, mają do tego prawo. Jak podkreślają autorzy projektu, rodzice powinni robić to w swoim domu, a nie w publicznej placówce.
— Czy dodawanie punktów wpłynie na szczepienia? Nie wiem. Dzieci trzeba zabezpieczać niezależnie od tego. A rodziców rzetelnie informować — uważa dr n. med. Wanda Badowska, pediatra i hematolog. — Według mnie w ostatnim czasie największą mobilizacją do szczepień było wystąpienie ministra zdrowia. Miesiąc temu mówił w bardzo wyważony sposób, że mamy większą zachorowalność na odrę, a to choroba obarczona licznymi powikłaniami.
Podkreślał też, że nieprawdą jest, że szczepienia dogadzają firmom farmaceutycznym. Chodzi o to, żeby zmniejszyć zachorowalność. Dziś leki są bezpieczne, szczepionki również. Mamy do czynienia ze składnikami nowej generacji, które absolutnie nie powodują działań wpływających na gorszy rozwój dziecka. Po tym wystąpieniu rodzice, którzy wcześniej nie szczepili dzieci, dzwonili do mnie z pytaniem, czy mogą to zrobić i w jaki sposób. Ale niestety cały czas rośnie liczba osób, które są temu przeciwne. I to nie jest dobra wiadomość — podkreśla.
Projekt jeszcze nie trafił do Sejmu, ale wiele samorządów wyraża swoje zdanie na ten temat. Na przykład Lublin jest przeciwny, Poznań jest za takim rozwiązaniem. A Olsztyn?
— Na razie nie zmieniamy kryteriów, które obecnie obowiązują przy przyjęciu dziecka do żłobka lub przedszkola — odpowiada Marta Bartoszewicz, rzeczniczka olsztyńskiego ratusza. — Dodatkowe punkty wynikają z ustaw lub uchwał Rady Miasta. Ale z zainteresowaniem śledzimy ten temat i sprawdzamy, jakie decyzje podejmują w tej kwestii inne miasta i jeśli wejdzie taki obowiązek, to oczywiście my również mu się podporządkujemy.
Ada Romanowska
Szczepisz? Będą dodatkowe punkty
Obywatelski projekt zniesienia obowiązku szczepień szybko został odrzucony przez Sejm. W kontrze do tego projektu stoi inicjatywa „Szczepimy – bo myślimy”. Projekt ustawy trafił już w ręce marszałka Sejmu. Trwa zbieranie podpisów.
Obywatelska inicjatywa ustawodawcza „Szczepimy – bo myślimy” jest odpowiedzią na działania ruchów antyszczepionkowych i ma stanowić przeciwwagę dla projektu znoszącego obowiązek szczepień ochronnych dzieci.
Komitet Obywatelski Ustawy „Szczepimy, bo myślimy” został już oficjalnie zarejestrowany. Jego członkowie mają teraz trzy miesiące na zebranie 100 tys. podpisów, aby projekt trafił pod obrady Sejmu. Ale o to się nie martwią. Irytuje ich jednak sposób, w jaki ukazano ich inicjatywę w części mediów.
— Nasz projekt nie jest zero-jedynkowy, dyskryminujący czy uniemożliwiający przyjmowanie do żłobków czy przedszkoli dzieci niezaszczepionych — tłumaczy Robert Wagner, współinicjator Obywatelskiego Komitetu „Szczepimy, bo myślimy”. — To jedno z kryteriów, które samorząd będzie brał pod uwagę przy rekrutacji. I takie kryteria już istnieją. Punkty dostaje się przecież za posiadanie rodzeństwa, niepełnosprawność czy składanie PIT-u w gminie, w której dziecko chodzi do przedszkola lub szkoły. Dziecko zaszczepione będzie miało odpowiednie zaświadczenie o szczepieniach, które po prostu podwyższy mu punktację.
Dziecko niezaszczepione z powodów medycznych, po okazaniu odpowiedniego, zweryfikowanego zaświadczenia, też dostanie maksymalną liczbę punktów. Projekt polega więc na tym, żeby edukować rodziców — podkreśla Robert Wagner. — Może wówczas rodzice pójdą do lekarza, inspektora sanitarnego i uzyskają dodatkową wiedzę. Nie chodzi o piętnowanie takich ludzi.
Pomysł popiera m.in. Naczelna Izba Lekarska, która aktywnie włączy się w zbiórkę podpisów.
Według NRL propozycja realizuje postulat samorządu lekarskiego, który już w lipcu ubiegłego roku zwracał się do ministra zdrowia o podjęcie prac legislacyjnych zmierzających do wprowadzenia obowiązku przedstawienia przed przyjęciem do żłobka, przedszkola i szkoły zaświadczania potwierdzającego wykonanie u dziecka obowiązkowych szczepień.
Podobne rozwiązania proponowały już także niektóre samorządy. W listopadzie władze Poznania zapowiedziały, że wystąpią do ministerstwa zdrowia i edukacji z wnioskiem o umożliwienie wprowadzenia dodatkowych preferencji przy naborze do przedszkoli i żłobków dla dzieci, które są szczepione. Dostawałyby wówczas dodatkowe punkty przy naborze.
Sceptycznie do pomysłu podchodzi jednak resort edukacji. Rzeczniczka MEN, Anna Ostrowska, stwierdziła, że wymaganie dokumentów potwierdzających obowiązkowe szczepienia nie powinno stanowić dodatkowego kryterium przy przyjęciu dziecka do przedszkola lub szkoły, bo może to stanowić ograniczenie w dostępie do nauki, czyli być sprzeczne z Konstytucją.
Ale z takim podejściem nie zgadzają się członkowie Komitetu.
— Chcemy nagradzać ludzi, którzy postępują proobywatelsko. Obowiązek szczepień istnieje od kilkunastu lat, jest zgodny z obowiązującym prawem i Konstytucją. Gdyby tak nie było, to ruchy antyszczepionkowe już dawno zaskarżyłyby obowiązek szczepień do Trybunału Konstytucyjnego — tłumaczy Robert Wagner. — Nie można powiedzieć, że nasz projekt jest niezgodny z Konstytucją. Konsultowaliśmy go z konstytucjonalistami, prawnikami i samorządami.
Wygląda na to, że czeka nas też ofensywa ze strony przeciwników obowiązkowych szczepień.
A to dlatego, że mimo klęski projektu uchylającego obowiązek szczepienia dzieci przepadł w Sejmie, to Justyna Socha, twarz ruchu antyszczepionkowego w Polsce, już zapowiada, że organizacja powoła nowy komitet obywatelski. Z projektem kolejnej ustawy chcą wrócić jeszcze w tej kadencji parlamentu. Czekałoby nas kilka zmian, bo antyszczepionkowcy chcą, by w ustawie znalazły się przepisy, które umożliwią utworzenie alternatywnych izb lekarskich. Projekt ma zawierać także zapisy umożliwiające pacjentowi i lekarzowi prawo do wyboru terapii. Jako argument Justyna Socha dodaje, że podobne przepisy obowiązują w Szwajcarii, Niemczech i Austrii.
Swoje stanowisko w sprawie zniesienia obowiązku szczepień wyraziła też Rada Wydziału Collegium Medicum Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.
Wyraziła zdumienie i zaniepokojenie dopuszczeniem do dyskusji w komisjach sejmowych wniosku o zniesienie obowiązku szczepień ochronnych.
„Jako lekarze widzimy szczególnie ostro szkody i zagrożenia, które będą następstwem potencjalnych zmian w ustawie. (…) Kalendarz szczepień jest opracowywany przez kompetentnych lekarzy zakaźników i epidemiologów, co służy zapewnieniu możliwie najskuteczniejszego poziomu odporności całej populacji kraju. Ze zdumieniem dowiadujemy się, że decyzja dotycząca szczepień ma pozostać w sferze dobrowolnej zgody nierzadko nieświadomych lub niewłaściwie poinformowanych pacjentów/rodziców” — czytamy w oświadczeniu.
Propozycję komitetu „Szczepimy, bo myślimy” popiera też Janusz Dzisko, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Olsztynie.
— Sankcyjne podejście do tematu szczepień raczej się nie sprawdzi. Wydaliśmy setki decyzji w sprawie rodziców nieszczepiących dzieci. Są tam kary, które ci ludzie płacą, lub nie, ale to nie o to chodzi — podkreśla. — Najistotniejsze powinno być zrozumienie, że oni w ten sposób chronią swoje dzieci, ale też dzieci, które mogłyby być zaszczepione, ale ich stan zdrowia na to nie pozwala.
Co do nowej inicjatywy antyszczepionkowców mówi krótko:
— Nieporozumienie. Nie znajdzie się tylu lekarzy, którzy będą przeciwnikami szczepień i założą swoją izbę lekarską. Kto powinien być najlepiej wyedukowany w tej kwestii, jeśli właśnie nie lekarze?
Paweł Jaszczanin
W Polsce brakuje edukacji na temat szczepień
— Rodzice nie mają z kim porozmawiać, by przekazał im rzetelną wiedzę na temat szczepień — tłumaczy Robert Wagner, współinicjator Obywatelskiego Komitetu „Szczepimy, bo myślimy”.
— Temat szczepień wciąż budzi kontrowersje. Ale czy nie jest tak, że zaniedbano edukację i w tym tkwi problem?
— Jestem po lekturze dzisiejszej „Polityki” i tam Stefan Karczmarewicz w swoim blogu „Medycyna i okolice” doskonale ujął ten problem. To państwo ma za zadanie edukować, rozmawiać z rodzicami. Mówił też o tym ostatnio Główny Inspektor Sanitarny. Temat edukacji został bardzo mocno zaniedbany. Rodzice nie mają dziś nikogo, do kogo mogliby zwrócić się o informacje na temat szczepień. Wizyta u lekarza trwa dziesięć minut. Nie ma więc czasu na dłuższą rozmowę o składzie szczepionek, o powikłaniach. Rodzice muszą szukać informacji na własną rękę. Przy tak newralgicznym i tak delikatnym temacie, jakim są szczepienia, kompletnie zaniedbano temat edukacji. Ostatnio zapytałem jednego z dyrektorów Izby Lekarskiej w Polsce, czy są spotkania czy dzień otwarty, w czasie którego rodzice mogą otrzymać wszystkie informacje, poradzić się specjalisty, który rozwieje ich wątpliwości. Nie ma takich. Teraz 9 stycznia w Krakowie będzie organizowana debata. My, z swojej strony myślimy o spotkaniu we Wrocławiu. Jednak na co dzień rodzice zostają ze swoimi wątpliwościami sami. Dlatego też szukają informacji o szczepieniach na własną rękę.
— I wtedy najczęściej trafiają na artykuły antyszczepionkowców.
— Wiadomo, że pierwsze pięć, dziesięć, piętnaście artykułów będzie dotyczyło niepożądanych odczynów poszczepiennych, będą tam wypowiedzi Huberta Czerniaka lub Justyny Sochy, artykuły na temat autyzmu itd. Żyjemy w świecie, gdzie skandal i nieszczęście cieszą się w mediach największą popularnością. Na pewno nie rzetelne informacje.
— Brakuje rzetelnej, dostępnej wiedzy?
— Tworzę właśnie artykuł o szczepieniach i zwróciłem się do wszystkich Stacji Sanitarno-Epidemiologicznych o dane m.in. na temat liczby zaszczepionych osób, ale również liczby niepożądanych odczynów poszczepiennych, które wystąpiły. Otrzymałem dane ze wszystkich województw. W województwie śląskim na 800 tysięcy zaszczepionych dzieci i młodzieży do 19 roku życia w roku 2017 zgłoszono 543 przypadki niepożądanych odczynów poszczepiennych, w tym 3 ciężkie.
— W województwie warmińsko-mazurskim na 300 tysięcy osób zaszczepionych rocznie mówi się o 2-3 przypadkach.
— Przyjmijmy, że jest to liczba 3. Co oznacza, że dotyczy to jednego dziecka na 100 tysięcy osób zaszczepionych. Oczywiście to wielka tragedia tej rodziny. Jeśli jednak porównamy to do skali bezpieczeństwa, jaką zapewniają nam szczepienia, dyskusja powinna stracić swój sens. Niestety jednak zdajemy sobie sprawę, że w mediach i w internecie najgłośniejsi są przeciwnicy szczepień. Dlatego, że zwolennicy nie wchodzą z nimi z dyskusję stwierdzając, że nie mają o czym z nimi rozmawiać, co też jest błędem. Jeśli obrazi pani swojego przeciwnika, to dyskusja się skończy. Ma sens, kiedy wymieniamy się argumentami, ale do tego gotowe muszą być dwie strony. Jeżeli ktoś przychodzi z tezą, że szczepienia są złe i powodują autyzm, to mnie też nie chce się kontynuować takiej rozmowy. Nie ma żadnych dowodów naukowych, które potwierdzają zależność szczepień z powstawaniem autyzmu. Wtedy antyszczepionkowcy wysuwają argument, że od kiedy zaczęły się szczepienia, czyli w latach 70., wzrosła liczba dzieci autystycznych. Natomiast nie dodają, że badania na temat występowania autyzmu zaczęły się na początku lat 70 i dopiero od tego czasu można mówić o badaniach, co do występowania w zależności od kryteriów diagnostycznych, wieku dzieci oraz położenia geograficznego. Trzeba też powiedzieć, że szczepionka MMR jest podawana w 14 miesiącu życia. Z kolei pierwsze badanie dziecka, które ma potwierdzić lub wykluczyć autyzm, jest przeprowadzane w 16 miesiącu życia, a potwierdzić autyzm można w wieku ok. 3 lat. Jeśli zostanie stwierdzony, to dla rodziców, którzy przeżywają tragedię, wniosek nasuwa się sam. Mimo że nie znajduje potwierdzenia w badaniach naukowych.
— Natomiast są badania, które potwierdzają, że coraz mniejszy procent wyszczepialności może być zagrożeniem. Wracają groźne choroby zakaźne.
— Wczorajszy przykład z Wrocławia. Nieszczepione 4-letnie dziecko trafiło na oddział zakaźny. Ma objawy typowe dla odry. To problem naszych czasów. Jeżeli nie pojawiają się artykuły o odrze, to większość ludzi stwierdza, że choroby nie ma. Kiedy media o tym piszą, niektórzy twierdzą, że to manipulacja, bo trzeba zużyć zapasy szczepionek, a media szukają sensacji. Nie ma prostej recepty. W ostatnich 30 latach zachłysnęliśmy się wolnością, stawiamy domy, kupujemy samochody, mamy telewizory, coraz lepsze jedzenie i pełne kieszenie. Zapomnieliśmy jednak, by ze sobą rozmawiać.
Katarzyna Janków-Mazurkiewicz
Rosja miesza nam w szczepieniach
W Polsce niebezpiecznie rośnie liczba dzieci, które nie są szczepione, a ruch antyszczepionkowy zyskuje kolejnych zwolenników. I rośnie w siłę, czego dowodem była próba doprowadzenia do dobrowolności szczepień w Polsce.
Sejm odrzucił obywatelski projekt dobrowolności szczepień, ale sprawa szczepień dzieli coraz bardziej społeczeństwo, stając się równie gorącym tematem, co aborcja. Dziś tylko 76 procent Polaków uważa, że szczepienia są ważne dla dzieci, to najniższy wskaźnik w całej UE.
Rodzi się pytanie, dlaczego szczepienia stały się jednym z tematów numer jeden debaty publicznej, dlaczego ruch antyszczepionkowy wybuchł tak nagle? I sporo wskazuje, że chodzi o politykę, o wielką politykę, o czym napisał niedawno brytyjski dziennik "The Times”, opisując rosyjskie wysiłki na rzecz promowania ruchów antyszczepionkowych i teorii, które sugerują m.in., że szczepienia mogą wywołać autyzm. I jak pisze gazeta, Kreml używa w tym celu w szczególności mediów społecznościowych.
Po co to robi? Celem jest destabilizacja Zachodu i każdy temat, który dzieli — od Brexitu do genetycznie modyfikowanych zbiorów — jest do tego odpowiedni — pisze dziennik. Eksperci, z którymi rozmawiała gazeta, podnosili, że Rosja używa tej sprawy jako broni w wojnie propagandowej z państwami Zachodu.
Dowodem jest to, że niektóre z wiadomości były wysyłane z kont powiązanych z prokremlowską "farmą trolli" w Petersburgu, grupą fałszywych kont mających służyć dezinformacji. Tę samą, która amerykański Departament Sprawiedliwości określił jako podmiot próbujący wpłynąć na wynik ostatnich wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Tu warto podkreślić, że wpisy, zawierają zarówno głosy za, jak i przeciwko szczepieniom. Ma to służyć prowokowaniu kłótni i ich jak najdłuższemu utrzymywaniu — pisze gazeta. Gazeta dodaje, że rosyjskie wpisy nie tylko dotyczą samych szczepień, ale próbują także poruszać aspekty rasowe i klasowe, sugerując m.in., że jedynie członkowie "elit" otrzymują czyste, nieskażone szczepionki.
Czy szczepionki mogą być bronią? Prof. Andrzej Szeptycki z Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego mówi o popieraniu przez Rosję ruchów antyszczepionkowych w Europie Zachodniej jako elemencie wojny hybrydowej.
— Po pierwsze o zagnieżdżenie przekonania, że „Oni” was oszukują. „Oni” to te elity, które każą kłuć wasze dzieci. Po drugie – my wam powiemy prawdę. Po trzecie – przy okazji się pochorujecie i będzie u was jeszcze większy burdel – mówił prof. Szeptycki podczas tegorocznych Polsko-Ukraińskich Spotkań w Jaremczu.
Czy szczepionki ładują działa wojny hybrydowej, z którą mieliśmy do czynienia choćby podczas agresji Rosji na Ukrainę w postaci słynnych zielonych ludzików? Niedawno o rosyjskich wpływach na amerykańską opinię publiczną można było przeczytać w „Rzeczpospolitej”, w wywiadzie którego udzielił gazecie prof. David A. Broniatowski z George Washington’s School of Engineering and Applied Science. Naukowiec wskazał, że te same rosyjskie konta, które wcześniej zostały oskarżone o ingerencję w wybory w USA, publikują prowokujące treści pro- i antyszczepionkowe na Twitterze. A idzie o podział amerykańskiego społeczeństwa.
— Amerykanie pozostawali dotąd raczej zgodni w kwestii bezpieczeństwa i skuteczności szczepień. Narażenie obu stron na spór w sprawie, co do której istniał konsensus, może podkopać publiczne zaufanie, prowadząc do niepewności oraz opóźnień w szczepieniach. Zwiększa to prawdopodobieństwo poważnej epidemii, co niesie ryzyko wielu zgonów — mówił prof. Broniatowski.
W Polsce też mieliśmy do tej pory konsensus w sprawie szczepień. Dopiero od kilku lat jest wokół nich głośno. To oczywiście efekt m.in. prac dr. Andrew Wakefielda, który opublikował nieprawdziwą informację o związku szczepionki MMR z występowaniem autyzmu. Informacja okazała się bzdurą, a lekarzowi odebrano za to m.in. prawo wykonywania zawodu w Wielkiej Brytanii. Jednak zasiał ziarno niepokoju, ale pytanie: szczepić, nie szczepić, coraz bardziej dzieli Polaków.
— Antyszepionkowcy walczą z fikcyjnymi zagrożeniami, jest to modna ideologia, ale można to porównać do szarlatanerii — mówił nam Marek Behan, kierownik sekcji ds. szczepień ochronnych WSSE w Olsztynie. — Sąsiadka jest autorytetem, to po co ci ludzie chodzą do szpitali, do lekarza rodzinnego, jak zachorują? Niech idą do sąsiadki!
Wprawdzie w Polsce niezaszczepione dzieci to wciąż niewielki odsetek, ale w ostatnich latach coraz więcej rodziców nie zgadza się szczepienia. Z informacji Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny wynika, że w 2010 roku zanotowano 3437 odmów, a w roku 2017 już prawie dziewięć razy więcej.
Podobnie jest też na Warmii i Mazurach. Od stycznia do czerwca w regionie szczepień odmówiło 1579 osób, a w całym ubiegłym roku wszystkich odmów było o dwieście mniej. A jeszcze pięć lat temu było tylko 100 przypadków odmowy szczepień. I coraz bardziej widać skutki tych decyzji. Epidemiolodzy alarmują, że w Europie rośnie liczba zachorowań na odrę. Według najnowszych danych Światowej Organizacji Zdrowia tylko w pierwszym półroczu w Europie odnotowano 41 tys. przypadków odry u dzieci i dorosłych. Za oceanem już przestrzegają przed przyjazdem do Europy w obawie przed złapaniem odry. Tyle że żadne sankcje, kary za nieszczepienie niewiele tu dadzą.
— Wydaliśmy setki decyzji w sprawie rodziców nieszczepiących dzieci. Są tam tam kary, które ci ludzie płacą lub nie — mówił Gazecie Janusz Dzisko, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Olsztynie. — Najistotniejsze powinno być zrozumienie, że oni w ten sposób chronią swoje dzieci , ale też dzieci, które mogłyby być zaszczepione, ale ich stan zdrowia na to nie pozwala.
I tak jest cel naszej kampanii na temat szczepień, która prze cały tydzień prowadziliśmy na naszych lamach, Szczepienie jest jak myślenie, nie boli.
Andrzej Mielnicki
Bez szczepienia nie ma pracy
Rząd znalazł receptę na atakujące nas choroby zakaźne. Te, które wracają przez zaniechane szczepienia. Plan jest taki: szczepione muszą być nie tylko dzieci, ale i dorośli. Jeśli tego nie zrobią, nie dostaną pracy. Czy to dobry pomysł?
Odra w natarciu. W całym kraju choruje na nią 220 osób. Chociaż na Warmii i Mazurach pojawiły się pojedyncze ogniska tej choroby i daleko nam do problemów Mazowsza czy Śląska, to jednak trzeba być czujnym. W ostatnich miesiącach odnotowywano bowiem coraz więcej przypadków zakażeń od osób pochodzących z Ukrainy. Tamtejsze władze od ponad roku walczą z wysoką zachorowalnością na tę chorobę.
Z kolei u nas alert epidemiologiczny z udziałem migrantów ujawnił lukę prawną. Problem trzeba zdusić w zarodku, nie ma jednak jasności co do procedur, według których należy postępować. I kto powinien za szczepienia zapłacić. Według lekarzy w Polsce konieczne jest wprowadzenie uregulowań prawnych. Z tym, że obowiązek szczepień tylko dla emigrantów byłby dyskryminacją. Dlatego rząd chce szczepić wszystkich — również Polaków. Pomysł polega na tym, żeby osoby, które podejmują pracę, przedstawiały zaświadczenie o szczepieniu. W razie jego braku nie będą mogły pracować.
— Szczepienie to jedyny skuteczny sposób zabezpieczenia naszych obywateli, żebyśmy nie musieli obawiać się epidemii — twierdzi Marcin Kostka z inicjatywy „Szczepimy, bo myślimy”.
Tym bardziej że sytuacja w kolejnych latach może się jeszcze pogarszać. Jak wynika z raportu Komisji Europejskiej, Polska znalazła się wśród krajów, w których społeczeństwo najmniej ufa szczepionkom, a szczepienie dzieci za ważne uznaje 76 proc. Polaków. Najbardziej nieufna wobec zabezpieczania
szczepionkami jest grupa najmłodszych dorosłych, czyli osób w wieku 18–24 lat i 25–34 lat. I tu czas na kolejne badania — ludzie w wieku od 25 do 34 spędzają w jednej firmie zaledwie 2,8 roku. Cenią sobie zmiany. Czy wobec tego będą mieli trudniej ze znalezieniem nowej pracy, jeśli się nie zaszczepią?
— Jestem przeciwnikiem rygorystycznych działań w zakresie szczepień. Najpierw trzeba rozmawiać, a potem nakazywać — mówi Janusz Dzisko, państwowy wojewódzki inspektor sanitarny w Olsztynie.
I dodaje: — Prawda jest taka, że choroby zakaźne wieku dziecięcego przechorowane w wieku starszym przebiegają zdecydowanie ciężej. Dobrze by było, gdyby populacja była zaszczepiona. W ten sposób unikniemy kolejnego ogniwa w łańcuchu epidemiologicznym. Mam jednak mieszane uczucia co do tego, aby nakazywać. Ten pomysł wymaga jeszcze przemyślenia.
Problem braku szczepień zauważają duże firmy. Po wykryciu ogniska odry w fabryce pod Ostródą zarządzono szczepienie wszystkich pracowników. Objęły one ponad 400 osób. Inne przedsiębiorstwa też podejmują takie kroki. To między innymi firmy, w których zanotowano zachorowanie albo takie, które działają na terenie „podwyższonego ryzyka”. Albo zatrudniają emigrantów, którzy przyjeżdżają z krajów, gdzie odra szybko się rozprzestrzenia. Bo lepiej zapobiegać, niż leczyć.
Odra jest chorobą o bardzo wysokiej zakaźności. Wirus przenosi się drogą powietrzno-kropelkową. Okres wylęgania wynosi 9-11 dni. Chory jest zakaźny dla otoczenia 3-5 dni przed pojawieniem się wysypki i przez pierwsze 3 dni jej trwania. Uważa się, że do osiągnięcia zadowalającego stopnia zabezpieczenia populacji na odrę powinno być zaszczepionych co najmniej 95 proc. mieszkańców.
Wysoką odporność posiadają osoby urodzone po 1990 roku. Od tego czasu stosowane są szczepienia dwoma dawkami. Osoby starsze mogą się doszczepić, a te z roczników sprzed roku 1975, kiedy szczepienia przeciw odrze nie były masowe, przyjąć pełną dawkę. Odporność do końca życia daje przebycie zakażenia odrą.
Przed wprowadzeniem szczepień przeciw odrze w dzieciństwie chorowała prawie każda osoba. Epidemie występowały co 2-3 lata. W Polsce przed wprowadzeniem szczepień przeciw odrze (lata 1965-1974) liczba rejestrowanych przypadków kształtowała się na poziomie 70-130 tys. w latach pomiędzy epidemiami oraz 135-200 tys. w latach epidemicznych. Umierało 200-300 dzieci, a tysiące miało ciężkie powikłania wymagające długotrwałej hospitalizacji. Obecnie w Europie obserwujemy niepokojący wzrost liczby zachorowań na odrę, w tym również zgony.
ADA ROMANOWSKA