Z wokalistką Agnieszką Symołon rozmawia Ada Romanowska
— Kiedy najczęściej uśmiechasz się do siebie?
— Uśmiecham się do siebie, kiedy czuję się spełniona. A czuję się spełniona, gdy moi bliscy są zdrowi, kiedy mogę realizować swoje pasje. Kiedy kocham i sama czuję się kochana. Kiedy tworzę tekst piosenki albo gdy powstaje mój nowy wiersz. Oczywiście również, kiedy śpiewam, uśmiecham się do samej siebie w myślach. Jest mnóstwo takich chwil. Z natury jestem pogodna i pozytywnie postrzegam świat i ludzi. Ta pozytywna energia wraca do mnie. Nawet, kiedy nie wszystko układa się po mojej myśli albo kiedy czuję się samotna lub zraniona, nadal staram się widzieć szklankę do połowy pełną.
— Jaki moment w twoim życiu sprawił, że postanowiłaś śpiewać?
— Teraz, kiedy staram się odnaleźć w mojej przeszłości taki moment, uświadamiam sobie, że to praktycznie niemożliwe. Muzyka zawsze mnie pociągała, zresztą nie tylko muzyka. Jako dziecko całymi godzinami rysowałam, projektowałam ubrania, czytałam i pisałam książki. Pisałam też swoje pierwsze niezgrabne wiersze… W ten sposób wyrażałam swój świat. To się chyba nazywa bycie „artystyczną duszą”.
[quote] Gdybym był mężczyzną, to prawdopodobnie i tak miałabym w sobie mnóstwo kobiecych cech. Na pewno byłabym silna, odważna, a jednocześnie opiekuńcza. I na pewno byłabym niecierpliwa i uparta, to cechy, które noszę w swoich genach.[quote]
— Pamiętasz swoją pierwszą piosenkę, którą zaśpiewałaś?
— To pewnie było jeszcze w żłobku albo w przedszkolu. O dziwo, jeśli dobrze pamiętam, była to piosenka zaśpiewana po angielsku. Pamiętam refren: „be happy, be happy, today and always”. Banalne, ale jakie prawdziwe słowa… Tak zupełnie serio, pierwszą piosenką, którą zaśpiewałam na scenie, do której mam do dziś ogromny sentyment i którą nadal wykonuję na koncertach to przepiękny utwór Jaquesa Preverta z muzyką Josepha Kosmy w tłumaczeniu Jurka Menela „Jesienne Liście”. To dla mnie bardzo szczególna piosenka, która wraca do mnie w najmniej oczekiwanych momentach mojego życia. Opowiada o miłości, rozstaniu i tęsknocie. O tym, że tak naprawdę najpiękniejsze chwile zostają w naszej pamięci na zawsze.
— Twoje piosenki są swego rodzaju mieszanką kobiecych tęsknot, miłości i marzeń. Sama czujesz się w pełni szczęśliwa, czy jednak wciąż czegoś ci brak?
— Myślę, że każdy człowiek ma w sobie naturalnie wbudowaną jakąś tęsknotę i nawet, kiedy jest szczęśliwy, czuje, że czegoś mu brak. Ja także. Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie jestem szczęśliwa. Chyba po raz pierwszy w życiu mogę powiedzieć, że czuję się całkowicie spełniona. Mam cudowną rodzinę, miłość, której się nawet nie spodziewałam. Robię w życiu to, co kocham. Brakuje mi tylko ludzi, którzy odeszli z mojego życia, ale czasem tak po prostu jest i staram się to akceptować, jeśli nie mogę tego zmienić. Nie mam wszystkiego, ale mam tyle, ile mi trzeba i to jest moje szczęście.
— Kto muzycznie cię inspiruje?
— Moje inspiracje zaczynają się w obrębie muzyki wykonywanej przez ciemnoskórych artystów. Od najmłodszych lat fascynował mnie soul, potem jazz, trochę mniej blues i r&b. Wielbiłam Ellę Fitzgerald za jej aksamitny głos i piękną frazę, Arethę Franklin za jej siłę i barwę głosu. Tina Turner, Diana Krall, Seal i inni… Potem poznałam folk, ujęła mnie w nim prawda, szczerość, bezpretensjonalność. Teraz odkrywam uroki piosenki literackiej, wagę ojczystego języka i słowa w piosence. Tak naprawdę moje poszukiwania muzyczne nie ustają. Jestem takim niespokojnym duchem, chociaż lata doświadczenia zawodowego, pracy na scenie, ugruntowały już we mnie pewien styl. Wciąż jednak chcę się uczyć nowych rzeczy, doświadczać nowych inspiracji.
— Cabaret dada Go. Opowiesz coś więcej?
— To bardzo tajemniczy twór, który powstał z inicjatywy Roberta Bielaka, muzyka, aranżera i producenta, człowieka teatru. Nie mogę powiedzieć zbyt wiele, ale z całą pewnością jest to coś, czego w Olsztynie od dawna brakowało. To coś w rodzaju teatru piosenki, kabaretu, ale nie tego w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Raczej przywodzi na myśl XIX-wieczny kabaret francusko-niemiecki, gdyż dominuje w nim piosenka, taniec, poezja, pojawiają się elementy teatralizacji. Poruszamy w nim problemy, które zazwyczaj nie oglądają światła dziennego; to świat wykolejeńców, zboczeńców, nałogowców… Jednym słowem nie boimy się skandalu, ale też nikogo nie obrażamy. Wystąpią nie tylko wspaniali lokalni artyści, ale też ci zaproszeni z kraju. Już teraz zapraszam wszystkich zainteresowanych na premierę Cabaretu dada Go, która odbędzie się 27 września o godz. 19.30 w Sali Kameralnej pod Amfiteatrem Miejskiego Ośrodka Kultury w Olsztynie. Zapewniamy moc wrażeń, ale to bajka tylko dla dorosłych.
— Gdyby nie scena... To co innego?
— Gdyby nie scena, to pewnie sztalugi albo pisarskie pióro. Prawdopodobnie i tak wchłonąłby mnie świat sztuki. Mam plan na swoją szczęśliwą starość, o ile tylko będzie mi to dane, to marzy mi się pracownia malarska, w której malowałabym portrety fascynujących ludzi i pejzaże. Zapach farby olejnej, ogród i trzy koty.
— A gdybyś była mężczyzną... Kim byś była?
— Prawdopodobnie i tak miałabym w sobie mnóstwo kobiecych cech. Na pewno byłabym silna, odważna, a jednocześnie opiekuńcza. I na pewno byłabym niecierpliwa i uparta, to cechy, które noszę w swoich genach. Nie lubię konfliktów, ale potrafię walczyć, kiedy jestem do tego zmuszona. Najchętniej byłabym dyplomatą, człowiekiem, który dba o współpracę i przyjazne stosunki między państwami, ludźmi. Mogłabym wtedy przysłużyć się ludzkości, byłabym człowiekiem mającym wysokie morale i duże poczucie sprawiedliwości. Mogłabym tez być kulturystą. Serio. Uwielbiam sporty siłowe. Zapomniałam dodać, że tylko wtedy gdybym nie była muzykiem albo aktorem.
— Co cię najbardziej dziś wkurza w facetach?
— Nie lubię męskiego szowinizmu, przeświadczenia o wyższości mężczyzn nad kobietami. Wzbudza to we mnie niewypowiedzianą złość. Wkurza mnie agresja mężczyzn — kierowców, brak szacunku i postrzeganie kobiety jak seksualnej zabawki. Nie lubię u nich „wszechwiedzy” i ograniczonego postrzegania świata i ludzi, narzucania swojej woli. Poza tym bardzo lubię mężczyzn. Mężczyźni mają mnóstwo cech, które mi imponują, dlatego nie wkurzam się na nich zbyt często.
— A w kobietach?
— Irytują mnie kobiety zajmujące się plotkami, intrygantki, kobiety, których zaborczość trzyma mężczyzn pod pantoflem i zabija ich wolność i poczucie własnej wartości. Nie lubię zawiści wśród kobiet, zazdrości, która skłania ich do manipulacji innymi kobietami. My, kobiety powinnyśmy się wspierać, wszak dopiero od niedawna poznajemy smak równouprawnienia. Powinnyśmy się szanować, pomagać sobie, świat byłby wtedy o wiele łagodniejszy i mniej agresywny.
— A w sobie?
— W sobie nie lubię braku cierpliwości, dumy, która czasem jest moją zgubą. Pomimo swojej towarzyskiej natury bywam też zbyt zamknięta w sobie i nieufna. Ale to raczej nie trwa zbyt długo. Wtedy wkurzam się na swoją naiwność i znów zamykam się w swojej skorupie. Wkurza mnie czasem moja rozrzutność, niezdecydowanie, roztargnienie i to, że jestem łasuchem.
— A co jest twoją siłą?
— Moją siłą jest mój umysł, odwaga, determinacja, pracowitość, talenty, kreatywność, moi najbliżsi. Dobrze wiedzieć, że masz kogoś, kto Cię wspiera i czasem da Ci po „pysku”, kiedy zrobisz jakąś głupotę.
Agnieszka Symołon — piosenkarka z Olsztyna, autorka tekstów współpracująca z wieloma formacjami muzycznymi, swobodnie poruszająca się w różnych gatunkach muzycznych. Wokalista m.in. folkowej grupy Hoboud. Skończyła filologię polską.
— Kiedy najczęściej uśmiechasz się do siebie?
— Uśmiecham się do siebie, kiedy czuję się spełniona. A czuję się spełniona, gdy moi bliscy są zdrowi, kiedy mogę realizować swoje pasje. Kiedy kocham i sama czuję się kochana. Kiedy tworzę tekst piosenki albo gdy powstaje mój nowy wiersz. Oczywiście również, kiedy śpiewam, uśmiecham się do samej siebie w myślach. Jest mnóstwo takich chwil. Z natury jestem pogodna i pozytywnie postrzegam świat i ludzi. Ta pozytywna energia wraca do mnie. Nawet, kiedy nie wszystko układa się po mojej myśli albo kiedy czuję się samotna lub zraniona, nadal staram się widzieć szklankę do połowy pełną.
— Jaki moment w twoim życiu sprawił, że postanowiłaś śpiewać?
— Teraz, kiedy staram się odnaleźć w mojej przeszłości taki moment, uświadamiam sobie, że to praktycznie niemożliwe. Muzyka zawsze mnie pociągała, zresztą nie tylko muzyka. Jako dziecko całymi godzinami rysowałam, projektowałam ubrania, czytałam i pisałam książki. Pisałam też swoje pierwsze niezgrabne wiersze… W ten sposób wyrażałam swój świat. To się chyba nazywa bycie „artystyczną duszą”.
[quote] Gdybym był mężczyzną, to prawdopodobnie i tak miałabym w sobie mnóstwo kobiecych cech. Na pewno byłabym silna, odważna, a jednocześnie opiekuńcza. I na pewno byłabym niecierpliwa i uparta, to cechy, które noszę w swoich genach.[quote]
— Pamiętasz swoją pierwszą piosenkę, którą zaśpiewałaś?
— To pewnie było jeszcze w żłobku albo w przedszkolu. O dziwo, jeśli dobrze pamiętam, była to piosenka zaśpiewana po angielsku. Pamiętam refren: „be happy, be happy, today and always”. Banalne, ale jakie prawdziwe słowa… Tak zupełnie serio, pierwszą piosenką, którą zaśpiewałam na scenie, do której mam do dziś ogromny sentyment i którą nadal wykonuję na koncertach to przepiękny utwór Jaquesa Preverta z muzyką Josepha Kosmy w tłumaczeniu Jurka Menela „Jesienne Liście”. To dla mnie bardzo szczególna piosenka, która wraca do mnie w najmniej oczekiwanych momentach mojego życia. Opowiada o miłości, rozstaniu i tęsknocie. O tym, że tak naprawdę najpiękniejsze chwile zostają w naszej pamięci na zawsze.
— Twoje piosenki są swego rodzaju mieszanką kobiecych tęsknot, miłości i marzeń. Sama czujesz się w pełni szczęśliwa, czy jednak wciąż czegoś ci brak?
— Myślę, że każdy człowiek ma w sobie naturalnie wbudowaną jakąś tęsknotę i nawet, kiedy jest szczęśliwy, czuje, że czegoś mu brak. Ja także. Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie jestem szczęśliwa. Chyba po raz pierwszy w życiu mogę powiedzieć, że czuję się całkowicie spełniona. Mam cudowną rodzinę, miłość, której się nawet nie spodziewałam. Robię w życiu to, co kocham. Brakuje mi tylko ludzi, którzy odeszli z mojego życia, ale czasem tak po prostu jest i staram się to akceptować, jeśli nie mogę tego zmienić. Nie mam wszystkiego, ale mam tyle, ile mi trzeba i to jest moje szczęście.
— Kto muzycznie cię inspiruje?
— Moje inspiracje zaczynają się w obrębie muzyki wykonywanej przez ciemnoskórych artystów. Od najmłodszych lat fascynował mnie soul, potem jazz, trochę mniej blues i r&b. Wielbiłam Ellę Fitzgerald za jej aksamitny głos i piękną frazę, Arethę Franklin za jej siłę i barwę głosu. Tina Turner, Diana Krall, Seal i inni… Potem poznałam folk, ujęła mnie w nim prawda, szczerość, bezpretensjonalność. Teraz odkrywam uroki piosenki literackiej, wagę ojczystego języka i słowa w piosence. Tak naprawdę moje poszukiwania muzyczne nie ustają. Jestem takim niespokojnym duchem, chociaż lata doświadczenia zawodowego, pracy na scenie, ugruntowały już we mnie pewien styl. Wciąż jednak chcę się uczyć nowych rzeczy, doświadczać nowych inspiracji.
— Cabaret dada Go. Opowiesz coś więcej?
— To bardzo tajemniczy twór, który powstał z inicjatywy Roberta Bielaka, muzyka, aranżera i producenta, człowieka teatru. Nie mogę powiedzieć zbyt wiele, ale z całą pewnością jest to coś, czego w Olsztynie od dawna brakowało. To coś w rodzaju teatru piosenki, kabaretu, ale nie tego w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Raczej przywodzi na myśl XIX-wieczny kabaret francusko-niemiecki, gdyż dominuje w nim piosenka, taniec, poezja, pojawiają się elementy teatralizacji. Poruszamy w nim problemy, które zazwyczaj nie oglądają światła dziennego; to świat wykolejeńców, zboczeńców, nałogowców… Jednym słowem nie boimy się skandalu, ale też nikogo nie obrażamy. Wystąpią nie tylko wspaniali lokalni artyści, ale też ci zaproszeni z kraju. Już teraz zapraszam wszystkich zainteresowanych na premierę Cabaretu dada Go, która odbędzie się 27 września o godz. 19.30 w Sali Kameralnej pod Amfiteatrem Miejskiego Ośrodka Kultury w Olsztynie. Zapewniamy moc wrażeń, ale to bajka tylko dla dorosłych.
— Gdyby nie scena... To co innego?
— Gdyby nie scena, to pewnie sztalugi albo pisarskie pióro. Prawdopodobnie i tak wchłonąłby mnie świat sztuki. Mam plan na swoją szczęśliwą starość, o ile tylko będzie mi to dane, to marzy mi się pracownia malarska, w której malowałabym portrety fascynujących ludzi i pejzaże. Zapach farby olejnej, ogród i trzy koty.
— A gdybyś była mężczyzną... Kim byś była?
— Prawdopodobnie i tak miałabym w sobie mnóstwo kobiecych cech. Na pewno byłabym silna, odważna, a jednocześnie opiekuńcza. I na pewno byłabym niecierpliwa i uparta, to cechy, które noszę w swoich genach. Nie lubię konfliktów, ale potrafię walczyć, kiedy jestem do tego zmuszona. Najchętniej byłabym dyplomatą, człowiekiem, który dba o współpracę i przyjazne stosunki między państwami, ludźmi. Mogłabym wtedy przysłużyć się ludzkości, byłabym człowiekiem mającym wysokie morale i duże poczucie sprawiedliwości. Mogłabym tez być kulturystą. Serio. Uwielbiam sporty siłowe. Zapomniałam dodać, że tylko wtedy gdybym nie była muzykiem albo aktorem.
— Co cię najbardziej dziś wkurza w facetach?
— Nie lubię męskiego szowinizmu, przeświadczenia o wyższości mężczyzn nad kobietami. Wzbudza to we mnie niewypowiedzianą złość. Wkurza mnie agresja mężczyzn — kierowców, brak szacunku i postrzeganie kobiety jak seksualnej zabawki. Nie lubię u nich „wszechwiedzy” i ograniczonego postrzegania świata i ludzi, narzucania swojej woli. Poza tym bardzo lubię mężczyzn. Mężczyźni mają mnóstwo cech, które mi imponują, dlatego nie wkurzam się na nich zbyt często.
— A w kobietach?
— Irytują mnie kobiety zajmujące się plotkami, intrygantki, kobiety, których zaborczość trzyma mężczyzn pod pantoflem i zabija ich wolność i poczucie własnej wartości. Nie lubię zawiści wśród kobiet, zazdrości, która skłania ich do manipulacji innymi kobietami. My, kobiety powinnyśmy się wspierać, wszak dopiero od niedawna poznajemy smak równouprawnienia. Powinnyśmy się szanować, pomagać sobie, świat byłby wtedy o wiele łagodniejszy i mniej agresywny.
— A w sobie?
— W sobie nie lubię braku cierpliwości, dumy, która czasem jest moją zgubą. Pomimo swojej towarzyskiej natury bywam też zbyt zamknięta w sobie i nieufna. Ale to raczej nie trwa zbyt długo. Wtedy wkurzam się na swoją naiwność i znów zamykam się w swojej skorupie. Wkurza mnie czasem moja rozrzutność, niezdecydowanie, roztargnienie i to, że jestem łasuchem.
— A co jest twoją siłą?
— Moją siłą jest mój umysł, odwaga, determinacja, pracowitość, talenty, kreatywność, moi najbliżsi. Dobrze wiedzieć, że masz kogoś, kto Cię wspiera i czasem da Ci po „pysku”, kiedy zrobisz jakąś głupotę.
Agnieszka Symołon — piosenkarka z Olsztyna, autorka tekstów współpracująca z wieloma formacjami muzycznymi, swobodnie poruszająca się w różnych gatunkach muzycznych. Wokalista m.in. folkowej grupy Hoboud. Skończyła filologię polską.