— Znów wstała pani o 4.30?
— Wstałam pół godziny wcześniej. Muszę wstawać o tej porze, bo kiedy mam program, 5.30 muszę już być w studiu.
— I tak każdego dnia?
— W te dni, kiedy mam program, czyli dwadzieścia parę dni w miesiącu.
— To nie bez kozery napisała pani ostatnio, że supermanką jest każda kobieta. Panią śmiało można tak tytułować.
— O, nie. To nieprawda. Jeśli ktoś wstaje o czwartej rano nie jest supermanem. Są nimi zupełnie inne postaci. Mamy dzieci niepełnosprawnych, kobiety pracujące na odpowiedzialnych stanowiskach. Mamy, które zajmują się liczną gromadką dzieci. Myślę, że na świecie jest o wiele więcej supermanek. Wstawanie rano nie jest niczym wyjątkowym. Trzeba się tylko do niego przyzwyczaić. Poza tym mam tyle rzeczy do zrobienia w ciągu dnia, że im trwa on dłużej, tym lepiej dla mnie.
— Pomaga pani wrodzone ADHD?
— Oczywiście. To taki rodzaj nakręcenia, dzięki któremu człowiek cieszy się, że nadchodzi kolejny nowy dzień. Czeka, co przyniesie. Coś fajnego, niezwykłego. Coś, czego jeszcze wcześniej nie doświadczyłam. Po prostu lubię życie w każdej postaci. A każdy dzień jest dla mnie wyzwaniem i niespodzianką. Nie rozumiem ludzi, którzy długo wylegują się w łóżku. Szkoda mi każdej godziny.
— A nie jest tak, że energię przekazują pani bohaterki, z którymi pani rozmawia?
— Przede wszystkim energię dają mi moi najbliżsi. Znoszą moje wariactwo. To, że nie potrafię spokojnie usiedzieć w miejscu. Energię czerpię od pozytywnych postaci z mojego życia zawodowego, ludzi, którzy imponują niezwykłymi, ciekawymi dokonaniami. Cały czas powtarzam, że jestem człowiekiem, który kocha życie. Nie mam zamiaru go przespać, przeleżeć ani przeleniuchować.
— Jednak nie każdy ma w sobie wiarę i przekonanie, że mogę, że się uda.
— Myślę, że wynika to bardzo często z wychowania. Jak może być inaczej, jeśli w dzieciństwie słyszałyśmy: „to nie ma sensu” czy „nie dasz rady, bo jesteś tylko dziewczyną albo kobietą”. Potem widziałyśmy naszą mamę, która nie podejmowała wyzwań, bo były dla niej zbyt trudne, bo nie wierzyła, że może się udać. To wychowanie powoduje, że w dorosłym życiu nie sięgamy po pewne rzeczy. Po drugie — same się ograniczamy. Powtarzamy — „Jestem za stara” , „za młoda”, „nie mam doświadczenia”, „jestem za gruba”, „za chuda”. Wymyślimy tysiąc argumentów, by czegoś nie spróbować. A wiele lat później najbardziej żałujemy, że czegoś nie spróbowałyśmy lub nie zrobiłyśmy. Tymczasem każde nowe wyzwanie, zmiana przynosi nam coś atrakcyjnego. Często sukces. Tylko trzeba podjąć ryzyko.
— Pani często ryzykuje?
— Bardzo często. A jeśli usłyszę, że coś jest niemożliwe do zrobienia, to jest to dla mnie zachęta, by w to wejść. Kiedy pojawia się coś nowego, na pewno tego spróbuję. Nie chcę potem sobie wyrzucać, że nie podjęłam wyzwania. Kto nie próbuje, ten nie wie, czy sobie poradzi, czy też nie. Jeśli nie będziemy próbować, nie poznamy gorzkiego smaku porażki, z której wyciągamy wnioski i otrzymujemy życiowe lekcje. Lub wprost przeciwnie, nie dajemy sobie szansy, by poznać smak sukcesu.
— A pani wie, jak smakuje porażka?
— Mam za sobą tysiąc porażek. Nie udały mi się programy, pomysły na biznes, inicjatywy społeczne. Kiedy jednak upadałam, to poleżałam sobie trochę na ziemi. Potem powolutku podniosłam się z kolan, pomyślałam o przyczynach porażki i znów podejmowałam kolejne wyzwania. Moje hasło brzmi — „Alleluja i do przodu”. Nie ma co się za długo umartwiać. Zresztą nikt, kto odniósł sukces, nie uniknął po drodze porażek i klęsk. Nie ma takich osób.
— Często pani powtarza, że możemy być, kim tylko chcemy. Motywuje.
— Naszym największym wrogiem jesteśmy my same. Mówimy sobie na przykład: „nie założę skórzanych spodni, bo mam już 45 lat”. A ja mam 57 i będę nosić skórzane spodnie, bo dobrze się w nich czuję. Zupełnie mnie nie interesuje, co powie sąsiadka, której sensem życia jest leżenie na poduszce i obserwowanie sąsiadów. Nikt mi też nie powie, że czegoś nie można zrobić, jeśli sama tego nie spróbuję i nie dojdę do takiego wniosku. Liczę się z opiniami ludzi, którzy są dla mnie ważni, są autorytetami, którzy są mądrzejsi ode mnie. Nie liczę się z opinią publiczną, która nie ma do powiedzenia nic więcej poza stwierdzeniem — „nie wolno”.
— Za to chętnie się pani z innymi dzieli. Niewiele jest osób, które przeznaczają pieniądze z kampanii reklamowych na cele charytatywne.
— I zrobię to jeszcze wiele razy. Mam kolejną kampanię i pieniądze, które na niej zarobię, przeznaczę na cele charytatywne. Teraz będzie to dom opieki społecznej dla osób niepełnosprawnych. Niespecjalnie mnie interesuje, co ludzie o tym myślą. Będę to robić i tyle. Najistotniejsze jest to, że moja znana gęba do czegoś może się wreszcie przydać.
— Nie jest pani typową celebrytką.
— W ogóle nią nie jestem. Celebrytka to człowiek znany z tego, że jest znany i bywa na bankietach. A ja jestem znana raczej ze swojej pracy z telewizji niż z tego, że opisałam swoje życie i zamieściłam na Facebooku, co jadłam na śniadanie. Moim światem jest moje życie rodzinne, którego nie sprzedaję publicznie. Moi przyjaciele, których prywatność również chronię. Myślę więc, że z celebryctwem nie mam nic wspólnego.
— Nie wszyscy pewnie jednak mówią miłe rzeczy...
— A tu panią zaskoczę, bo większość ludzi mówi miłe rzeczy. Spotykam się z pozytywnym odbiorem. Co więcej, zdarzają się sytuacje, które poruszają mnie do głębi. Wtedy na przykład, kiedy ktoś nagle do mnie podbiega, wyściska mnie, po czym biegnie dalej. Bo potrzebował przytulenia i uznał, że ja mogę mu to dać. Spotykam się z niezwykle miłymi reakcjami ludzi, szczególnie kobiet. To dla mnie piękny dar, który otrzymuję przy okazji pracy w telewizji. Chyba tylko raz spotkałam się z niemiłym przyjęciem, ale potrafię sobie w takich sytuacjach poradzić. Ludzie mają prawo do swojej opinii. Nie wszyscy muszą mnie kochać. Komuś mogą nie podobać się moje poglądy, wygląd, mój niewyparzony język. Jest wiele powodów, dla których mogę się komuś nie podobać i w pełni to szanuję. Podobnie, jak szanuję osoby z innymi poglądami politycznymi czy moralnymi. Choć niektórych rzeczy nie jestem w stanie tolerować.
— Co panią denerwuje?
— Chamstwo. Denerwują mnie rzeczy, które mogą być groźne, jak ruchy nacjonalistyczne, narodowe. Nie znoszę, kiedy ktoś mi coś narzuca. Irytuje, że zbyt szybko i bezrefleksyjnie oceniamy ludzi, nie poznając ich. Wkurza mnie to, że nie lubimy inności i nie jesteśmy tolerancyjni. Jestem ciekawa świata. To, że spotykam kogoś innego niż ja, jest niezwykle fascynujące i interesujące. Uważam, że trzeba kogoś poznać, by wydać osąd i odwrócić się od człowieka. Ja od ludzi nie odwracam się, tylko na nich otwieram.
— To chyba jednak trzeba wynieść z domu.
— Na pewno wyniosłam to z domu. Moi rodzice byli bardzo otwarci, tolerancyjni, odważni. Swoją postawę życiową wypracowywałam latami. Nie muszę nic kreować, wymyślać siebie. Być kimś innym niż jestem. Myślę jednak, że to wspaniała spuścizna, którą odziedziczyłam po rodzicach.
— Syn jest do pani podobny?
— Myślę, że jest bardzo do mnie podobny, jeśli chodzi o charakter. Ma swój punkt widzenia, już w dzieciństwie dużo z nami dyskutował. Mógł to robić, bo miał prawo do wyrażania własnego zdania. Bardzo lubiliśmy, kiedy miał swoje zdanie i potrafił je uzasadnić. Dzięki temu nauczyliśmy go samodzielnego myślenia. Potrafi wyrażać swoje opinie, za co w szkole często spotykała go krytyka.
— Czuje się pani spełniona zawodowo?
— Nie, nigdy nie będę czuła się spełniona zawodowo, bo zawsze pragnę czegoś więcej. Chcę spróbować czegoś nowego. Trzymam się powiedzenia Andrzeja Wajdy, jednego z moich mistrzów: „Kto nie ma marzeń i nie ma planów, ten umiera”. A ja nie chcę jeszcze umierać.
— Wstałam pół godziny wcześniej. Muszę wstawać o tej porze, bo kiedy mam program, 5.30 muszę już być w studiu.
— I tak każdego dnia?
— W te dni, kiedy mam program, czyli dwadzieścia parę dni w miesiącu.
— To nie bez kozery napisała pani ostatnio, że supermanką jest każda kobieta. Panią śmiało można tak tytułować.
— O, nie. To nieprawda. Jeśli ktoś wstaje o czwartej rano nie jest supermanem. Są nimi zupełnie inne postaci. Mamy dzieci niepełnosprawnych, kobiety pracujące na odpowiedzialnych stanowiskach. Mamy, które zajmują się liczną gromadką dzieci. Myślę, że na świecie jest o wiele więcej supermanek. Wstawanie rano nie jest niczym wyjątkowym. Trzeba się tylko do niego przyzwyczaić. Poza tym mam tyle rzeczy do zrobienia w ciągu dnia, że im trwa on dłużej, tym lepiej dla mnie.
— Pomaga pani wrodzone ADHD?
— Oczywiście. To taki rodzaj nakręcenia, dzięki któremu człowiek cieszy się, że nadchodzi kolejny nowy dzień. Czeka, co przyniesie. Coś fajnego, niezwykłego. Coś, czego jeszcze wcześniej nie doświadczyłam. Po prostu lubię życie w każdej postaci. A każdy dzień jest dla mnie wyzwaniem i niespodzianką. Nie rozumiem ludzi, którzy długo wylegują się w łóżku. Szkoda mi każdej godziny.
— A nie jest tak, że energię przekazują pani bohaterki, z którymi pani rozmawia?
— Przede wszystkim energię dają mi moi najbliżsi. Znoszą moje wariactwo. To, że nie potrafię spokojnie usiedzieć w miejscu. Energię czerpię od pozytywnych postaci z mojego życia zawodowego, ludzi, którzy imponują niezwykłymi, ciekawymi dokonaniami. Cały czas powtarzam, że jestem człowiekiem, który kocha życie. Nie mam zamiaru go przespać, przeleżeć ani przeleniuchować.
— Jednak nie każdy ma w sobie wiarę i przekonanie, że mogę, że się uda.
— Myślę, że wynika to bardzo często z wychowania. Jak może być inaczej, jeśli w dzieciństwie słyszałyśmy: „to nie ma sensu” czy „nie dasz rady, bo jesteś tylko dziewczyną albo kobietą”. Potem widziałyśmy naszą mamę, która nie podejmowała wyzwań, bo były dla niej zbyt trudne, bo nie wierzyła, że może się udać. To wychowanie powoduje, że w dorosłym życiu nie sięgamy po pewne rzeczy. Po drugie — same się ograniczamy. Powtarzamy — „Jestem za stara” , „za młoda”, „nie mam doświadczenia”, „jestem za gruba”, „za chuda”. Wymyślimy tysiąc argumentów, by czegoś nie spróbować. A wiele lat później najbardziej żałujemy, że czegoś nie spróbowałyśmy lub nie zrobiłyśmy. Tymczasem każde nowe wyzwanie, zmiana przynosi nam coś atrakcyjnego. Często sukces. Tylko trzeba podjąć ryzyko.
— Pani często ryzykuje?
— Bardzo często. A jeśli usłyszę, że coś jest niemożliwe do zrobienia, to jest to dla mnie zachęta, by w to wejść. Kiedy pojawia się coś nowego, na pewno tego spróbuję. Nie chcę potem sobie wyrzucać, że nie podjęłam wyzwania. Kto nie próbuje, ten nie wie, czy sobie poradzi, czy też nie. Jeśli nie będziemy próbować, nie poznamy gorzkiego smaku porażki, z której wyciągamy wnioski i otrzymujemy życiowe lekcje. Lub wprost przeciwnie, nie dajemy sobie szansy, by poznać smak sukcesu.
— A pani wie, jak smakuje porażka?
— Mam za sobą tysiąc porażek. Nie udały mi się programy, pomysły na biznes, inicjatywy społeczne. Kiedy jednak upadałam, to poleżałam sobie trochę na ziemi. Potem powolutku podniosłam się z kolan, pomyślałam o przyczynach porażki i znów podejmowałam kolejne wyzwania. Moje hasło brzmi — „Alleluja i do przodu”. Nie ma co się za długo umartwiać. Zresztą nikt, kto odniósł sukces, nie uniknął po drodze porażek i klęsk. Nie ma takich osób.
— Często pani powtarza, że możemy być, kim tylko chcemy. Motywuje.
— Naszym największym wrogiem jesteśmy my same. Mówimy sobie na przykład: „nie założę skórzanych spodni, bo mam już 45 lat”. A ja mam 57 i będę nosić skórzane spodnie, bo dobrze się w nich czuję. Zupełnie mnie nie interesuje, co powie sąsiadka, której sensem życia jest leżenie na poduszce i obserwowanie sąsiadów. Nikt mi też nie powie, że czegoś nie można zrobić, jeśli sama tego nie spróbuję i nie dojdę do takiego wniosku. Liczę się z opiniami ludzi, którzy są dla mnie ważni, są autorytetami, którzy są mądrzejsi ode mnie. Nie liczę się z opinią publiczną, która nie ma do powiedzenia nic więcej poza stwierdzeniem — „nie wolno”.
— Za to chętnie się pani z innymi dzieli. Niewiele jest osób, które przeznaczają pieniądze z kampanii reklamowych na cele charytatywne.
— I zrobię to jeszcze wiele razy. Mam kolejną kampanię i pieniądze, które na niej zarobię, przeznaczę na cele charytatywne. Teraz będzie to dom opieki społecznej dla osób niepełnosprawnych. Niespecjalnie mnie interesuje, co ludzie o tym myślą. Będę to robić i tyle. Najistotniejsze jest to, że moja znana gęba do czegoś może się wreszcie przydać.
— Nie jest pani typową celebrytką.
— W ogóle nią nie jestem. Celebrytka to człowiek znany z tego, że jest znany i bywa na bankietach. A ja jestem znana raczej ze swojej pracy z telewizji niż z tego, że opisałam swoje życie i zamieściłam na Facebooku, co jadłam na śniadanie. Moim światem jest moje życie rodzinne, którego nie sprzedaję publicznie. Moi przyjaciele, których prywatność również chronię. Myślę więc, że z celebryctwem nie mam nic wspólnego.
— Nie wszyscy pewnie jednak mówią miłe rzeczy...
— A tu panią zaskoczę, bo większość ludzi mówi miłe rzeczy. Spotykam się z pozytywnym odbiorem. Co więcej, zdarzają się sytuacje, które poruszają mnie do głębi. Wtedy na przykład, kiedy ktoś nagle do mnie podbiega, wyściska mnie, po czym biegnie dalej. Bo potrzebował przytulenia i uznał, że ja mogę mu to dać. Spotykam się z niezwykle miłymi reakcjami ludzi, szczególnie kobiet. To dla mnie piękny dar, który otrzymuję przy okazji pracy w telewizji. Chyba tylko raz spotkałam się z niemiłym przyjęciem, ale potrafię sobie w takich sytuacjach poradzić. Ludzie mają prawo do swojej opinii. Nie wszyscy muszą mnie kochać. Komuś mogą nie podobać się moje poglądy, wygląd, mój niewyparzony język. Jest wiele powodów, dla których mogę się komuś nie podobać i w pełni to szanuję. Podobnie, jak szanuję osoby z innymi poglądami politycznymi czy moralnymi. Choć niektórych rzeczy nie jestem w stanie tolerować.
— Co panią denerwuje?
— Chamstwo. Denerwują mnie rzeczy, które mogą być groźne, jak ruchy nacjonalistyczne, narodowe. Nie znoszę, kiedy ktoś mi coś narzuca. Irytuje, że zbyt szybko i bezrefleksyjnie oceniamy ludzi, nie poznając ich. Wkurza mnie to, że nie lubimy inności i nie jesteśmy tolerancyjni. Jestem ciekawa świata. To, że spotykam kogoś innego niż ja, jest niezwykle fascynujące i interesujące. Uważam, że trzeba kogoś poznać, by wydać osąd i odwrócić się od człowieka. Ja od ludzi nie odwracam się, tylko na nich otwieram.
— To chyba jednak trzeba wynieść z domu.
— Na pewno wyniosłam to z domu. Moi rodzice byli bardzo otwarci, tolerancyjni, odważni. Swoją postawę życiową wypracowywałam latami. Nie muszę nic kreować, wymyślać siebie. Być kimś innym niż jestem. Myślę jednak, że to wspaniała spuścizna, którą odziedziczyłam po rodzicach.
— Syn jest do pani podobny?
— Myślę, że jest bardzo do mnie podobny, jeśli chodzi o charakter. Ma swój punkt widzenia, już w dzieciństwie dużo z nami dyskutował. Mógł to robić, bo miał prawo do wyrażania własnego zdania. Bardzo lubiliśmy, kiedy miał swoje zdanie i potrafił je uzasadnić. Dzięki temu nauczyliśmy go samodzielnego myślenia. Potrafi wyrażać swoje opinie, za co w szkole często spotykała go krytyka.
— Czuje się pani spełniona zawodowo?
— Nie, nigdy nie będę czuła się spełniona zawodowo, bo zawsze pragnę czegoś więcej. Chcę spróbować czegoś nowego. Trzymam się powiedzenia Andrzeja Wajdy, jednego z moich mistrzów: „Kto nie ma marzeń i nie ma planów, ten umiera”. A ja nie chcę jeszcze umierać.
Dziennikarka telewizyjna, radiowa i prasowa. Absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego. Razem z Marcinem Prokopem tworzy duet w programie Dzień Dobry TVN. W przeszłości znana również z programów telewizyjnych m.in. „Podróże z żartem”, „Clever — widzisz i wiesz”, „Czytam, bo lubię”, „Ten jeden dzień”, „Pytanie na śniadanie”.