Premium.wm.pl

Autor zdjęcia: Śląski Yacht Club

Trudniej wsiąść do autobusu, niż opłynąć Horn

Nie ma patentu żeglarza, ale opłynęła przylądek Horn. To był czubek piramidy jej marzeń, jednak nie zamierza na tym poprzestać. Jej śmiałe plany przerażają znajomych. A na lądzie zabiega o prawa osób niepełnosprawnych. Z Justyną Kucińską
, niewidomą żeglarką, 
rozmawia Ewa Mazgal

— Pani Justyno, znam osobę niewidomą, która pracuje, jeździ na zagraniczne wycieczki, chodzi do kina i na wystawy malarstwa. To rozumiem. Ale żeby opłynąć, jak pani, Horn? Jestem pod wrażeniem, bo opłynięcie tego przylądka jest uznawane za istotne osiągnięcie w żeglarstwie i stosunkowo niewielu żeglarzy, jak podaje Wikipedia, na to się decyduje.

— To kwestia marzeń i tego, na co człowiek się odważy. Potrzebni są też ludzie, którzy pomogą w realizacji tych marzeń (pomysłodawcą i organizatorem wyprawy był Śląski Yacht Club, a finansowo wsparła je m.in. Fundacja Lotto oraz firma Euvic). Sama nie byłabym w stanie tego dokonać. 


— Wiem, że pływała pani po Bałtyku. To mogę sobie wyobrazić. 

— Cała przygoda z pływaniem morskim zaczęła się w 2006 roku. Ale, co ciekawe, trzy lata studiowałam w Olsztynie wychowanie artystyczne i pedagogikę, mieszkałam w Kortowie, ale nigdy nie wybrałam się na żaglówkę! Wtedy mnie nie ciągnęło do wody. Ale właśnie w 2006 roku dowiedziałam się o projekcie Zobaczyć Morze. Poznałam Romana Roczenia, niewidomego szantymana, koncertującego w warszawskich tawernach. To on zebrał ogromną grupę ludzi — załogę osób widzących i niewidomych — na pierwszy rejs.

Justyna Kucińska opłynęła przylądek Horn

— Jakie wy, niewidomi, musieliście spełnić warunki?

— Przede wszystkim trzeba chcieć i to jest najważniejsze. Bo nawet jeśli ktoś nie jest superzrehabilitowany, to rejsy morskie mu pomogą.


— Jak? 

— Człowiek bardzo się otwiera. Otwiera się też mnóstwo drzwi. Czasem ktoś latami siedzi w domu. A pływanie zmienia życie takich ludzi o 180 stopni i znamy takie przypadki z rejsów na Zawiszy Czarnym, organizowanych przez Zobaczyć Morze. Ludzie chcą wychodzić z domu, mają znajomych, rozkręcają się towarzysko i zawodowo.
To jest bardzo motywujące do działania już po zejściu z pokładu. Sprawność fizyczna do żeglowania jest też potrzebna i ja obawiałam się o swoją. Na jachcie, który jest ruchomym obiektem, potrzebna jest siła i wytrzymałość. Żeglarstwo jest w końcu sportem ekstremalnym — tak traktują go towarzystwa ubezpieczeniowe. 


— No właśnie. 

— Żeglarstwo jest wyzwaniem i człowiek, żeglując, odnajduje się w różnych sytuacjach, sprawdza swoje możliwości. Po wejściu na pokład każdy przechodzi szkolenie. Dowiaduje się, jak się poruszać, żeby było bezpiecznie. Pamięta, że jedną ręką ma trzymać się pokładu, że trzeba uważać na liny, relingi i schody. Niewidomi w nowych sytuacjach są bardziej uważni na otoczenie niż widzący, ale z kolei oni uważają na nas. Jednak pierwsze i najważniejsze przykazanie to chcieć.


Justyna Kucińska opłynęła przylądek Horn (2)

— A latający w prawo i w lewo bom? Rozumiem, że na dużych jachtach jest wysoko. 

— Tak, ale na mniejszych też trzeba uważać. Jednak nawet jacht, taki jak jak Selma, długości 20 stóp, na którym opłynęliśmy Horn, nie daje przestrzeni do biegania, nawet do chodzenia. Wykonuje się tam konieczne zadania. 


— Ale jest fajnie? 

— Kiedy opływaliśmy Horn, zewsząd atakowała nas przyroda. O tym opowiadali nam koledzy — o wyspach, gdzie żyją lwy morskie, o pingwinach, wielorybach i o górach. Byliśmy tam w maju, kiedy w Ameryce Południowej zaczynała się zima, więc temperatura wynosiła około zera. Wiedzieliśmy o tym i odpowiednio się przygotowaliśmy. Schodziliśmy też na ląd i mogliśmy pospacerować w rezerwacie Ziemi Ognistej.

— Ale co osoba niewidoma może na jachcie robić?

— Wszystko, włącznie ze sterowaniem! 


— Czy ster jest jakoś „ustawiony”?

— Na Zawiszy Czarnym był udźwiękowiony i jest to fantastyczny wynalazek. Ale na większych jachtach jest większe pole manewru i tam nawet pięć stopni zmiany kursu nie sprawia takiej różnicy. Mój kolega Darek godzinami potrafił stać za sterem.
W przypadku mniejszego jachtu potrzebujemy osoby widzącej, która znajduje się obok i podaje nam współrzędne. Ale to my prowadzimy jacht, to my czujemy wiatr w żaglach. Ja jednak wolałam przebywać w kambuzie, choć na jachcie każdy robi wszystko. Jedni gotują, inni sterują. I tak na zmianę.

— Czytałam, że wy, niewidomi, byliście przypięci. 

— Tak, była to uprząż, którą zakłada się w trudnych warunkach, szczególnie nocą. Byliśmy przypięci do life liny. Ale to jest zasada. Generalnie na żaglowcach nocą zakłada się szelki. 


— Rozumiem, że gdy ktoś chlupnie w ciemności do wody, to nikt tego nie zauważy. 

— Nawet jeżeli usłyszy i zauważy, problemem jest zrobienie jachtem zwrotu i podpłynięcie do tej osoby. To zajmuje czas, woda jest lodowata, więc uratowanie życia to kwestia minut. Dlatego w naszym interesie było zakładanie szelek.


Justyna Kucińska opłynęła przylądek Horn (3)

— Czyli dreszcz emocji był.

— Był i to mimo tego że pływamy coraz lepszym sprzętem, a Selma jest fantastycznym jachtem, bezpiecznym, ogrzewanym, przystosowanym do pływania po tamtych wodach. Jednak wypadki nadal się zdarzają. W ciągu 400 lat od odkrycia tej drogi morskiej zginęły tam tysiące ludzi. I teraz nadal bywa niebezpiecznie. Wiele zależy od wiedzy i doświadczenia skipera i jego współpracy z załogą. Kiedy płynęliśmy kanałem Beagle, z wody wystawały szczątki jachtów. Nawet mapy, z których się korzysta, pochodzą z końca XIX wieku. Nie jest to miejsce odwiedzane masowo przez turystów.


— Czy Horn to było marzenie ze szczytu piramidy pani marzeń? 

— Jeszcze rok temu nawet nie śmiałam o tym marzyć, bo opłyniecie Hornu wydało mi się niemożliwe. Kiedy usłyszałam informację, że ktoś jednak płynie, pojawiła się nadzieja. A kiedy wylatywałam do Argentyny, uważałam, że jest to wyprawa mojego życia, jedyna w swoim rodzaju. I rzeczywiście tak jest.

Ale teraz sobie myślę, że jest jeszcze tyle miejsc, które chciałabym zobaczyć! I rozkręciłam się tak bardzo, że czasem, kiedy opowiadam o moich planach, przerażam znajomych. Nie wiem, co się wydarzy, bo to jest kwestia ogromnych środków finansowych i ludzi, którzy zdecydują się przygotować taką wyprawę i popłynąć z nami. Nie ma się co czarować, że poradzimy sobie sami.


— Te wszystkie plany są związane z żeglowaniem? 

— Tak, choć ja nie mam patentu żeglarskiego. Ale trudno, żeby niewidomy wyrysował mapę czy wykonał samodzielnie jakieś czynności. Ale ten patent, jak widać, nie jest mi potrzebny do pływania.


— Kiedy czytałam o pani, pomyślałam sobie, że ze mnie to zwykła safanduła. 

— Życie jest po to, żeby spełniać marzenia. Ale nie składa się z samych przyjemności. 


— I o to też chciałam zapytać. Kiedyś w Lublinie chciała pani wsiąść z psem przewodnikiem do autobusu, jednak kierowca się nie zgodził. Przyjechała policja i też był nieugięty, ale sprawa stała się głośna. Działa pani na rzecz osób niepełnosprawnych. Jak pani ocenia ich sytuację? Zmienia się na lepsze? 

— Po pierwsze: nie chcę wypowiadać się politycznie, ale niezależnie od tego, kto rządzi i jak rządzi, prawa osób z niepełnosprawnością są mi bliskie. I nie powiem, że walczę, ale zabiegam o to, by były respektowane. Nie widzę od 17 lat. Pracuję w Fundacji Instytut Rozwoju Regionalnego. Warunki funkcjonowania osób niepełnosprawnych się zmieniają, ale mamy mnóstwo do zrobienia niemal w każdym obszarze życia, począwszy od edukacji.

Dzieciaki niepełnosprawne są wykluczone ze szkolnictwa masowego. Problemy są też na rynku pracy, niedostateczne jest zabezpieczenie społeczne. Mamy trudności w dostępie do przestrzeni publicznej, ale też do przestrzeni informacyjnej. Pojawiają się nowe przepisy, ale najważniejsza jest świadomość ludzi. Zmiany w głowach zajmują lata. Ale spójrzmy też na sprawę inaczej — 50 czy nawet 30 lat temu niepełnosprawnych nie było widać na ulicach. Teraz jest nas coraz więcej, ale musimy mieć warunki, żebyśmy mogli wyjść z domu. 


— Słyszałam w internecie pani wypowiedź o wykluczeniu cyfrowym niepełnosprawnych. A to kwestia w dzisiejszych czasach fundamentalna.
— Informacja jest w cenie. Jeżeli nie ma pani do niej dostępu, nie przygotuje się pani na zajęcia, nie obejrzy pani filmu, nie wypełni urzędowego formularza, nie przeleje pieniędzy. Teraz bez komputera życie jest bardzo ciężkie, bo to podstawowe narzędzie nauki i pracy. 


— Jak jest z dostępem do internetu wśród osób niepełnosprawnych? 

— Od 2012 roku mamy regulacje dotyczące WCAG 2.0 (Web Content Accessibility Guidelines), standardu międzynarodowego, który zapewnia wszystkim, nie tylko niepełnosprawnym, pełną dostępność do serwisów internetowych i informacji. W Polsce sytuacja powoli się zmienia, ale raczej na zasadzie wymuszenia, a nie dobrowolności. Przykładem może być świeżo otwarta strona jednego z urzędów, gdzie było — z punktu widzenia WCAG 2.0 — dużo błędów. My takie sytuacje monitorujemy. Nikt za nas tego nie zrobi.

— A jak wygląda sprawa z głosowaniem korespondencyjnym? Miało zostać zlikwidowane. Pytam panią, bo wiem, że pani przeciwko temu się wypowiadała.
— Zostało w Kodeksie wyborczym utrzymane. Ale gdybyśmy nie protestowali, byłoby wykreślone. To najlepszy dowód na to, że mamy jeszcze dużo roboty. 


— Pani Justyno, jest pani wielka!

— E tam, e tam!

Justyna Kucińska opłynęła przylądek Horn (4)