Premium.wm.pl

Chciał pomóc tym, którzy się zgubili i których zgubiono w życiu. 40 lat temu powstał pierwszy MONAR

Bezdomność kojarzy się nam zwykle z ludźmi uzależnionymi, niezaradnymi życiowo, pozbawionymi z własnej winy kontaktu z rodziną... i w większości przypadków tak właśnie jest. Jednak to zjawisko dużo bardziej złożone, o czym warto pamiętać, żeby odejść od stereotypów. Mija 40 lat od powstania pierwszego ośrodka MONARU.

Marek Kotański: Moim wielkim marzeniem było stworzenie uczciwego systemu działań z ludźmi, którzy zgubili się kiedyś, lub których zgubiono w życiu (…)


O tym, że ludzi trudno oceniać jednoznacznie przekonałam się odwiedzając siedzibę Stowarzyszenia MONAR Schronisko dla Osób Bezdomnych Markot w Marwałdzie. To fantastyczne, że są takie miejsca, że takie miejsca dla tych ludzi, to ważna alternatywa. Tak właśnie powiedziała mi jedna z jego mieszkanek Grażyna, która mieszka w ośrodku od 11 lat: – Żyłabym na ulicy, gdyby nie to miejsce. Tu jest teraz mój dom.

Jednak Tadeusz mówi, że to taki jego dom tymczasowy, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w sprawie swojego życia. Chętnych do rozmów, tych nieco pogłębionych, nie ma zbyt wielu, co zrozumiałe. Nie naciskam także na zdjęcia, bo to już być może trochę za dużo...


Ośrodek Markot w Marwałdzie istnieje od 1997 roku

Grażyna, rok urodzenia 1953. Nie chce mówić o sobie zbyt wiele. Widać było, że powrót do przeszłości sprawia jej ból. Nie jest łatwy. Jedenasty rok w ośrodku w Marwałdzie, wcześniej sześć lat w podobnym w Turowie, żadnej rodziny z którą miałaby jakikolwiek, choćby najmniejszy kontakt. Ale dlaczego tak potoczyło się jej życie? Pochodzi z Warszawy, gdzie spędziła dzieciństwo i młodość. Potem mieszkała kątem u siostry, co też się skończyło. Pewnego rodzaju niezaradność życiowa, o której sama mówi, nie pozwoliła jej stanąć na nogi. Dziś o ośrodku mówi, mój dom.

Od niedawna nowym dyrektorem Markotu w Marwałdzie w gminie Ostróda jest Agnieszka Grzelka. Już na początku zauważam panujące tu relacje partnerskie, nie ma pań i panów... To skraca dystans i pomaga rozmawiać o sprawach trudnych. Szefowa ośrodka chętnie opowiadała o życiu w tym miejscu, ale też nie chciała zdjęć, co uszanowaliśmy.

Aktualnie mamy w ośrodku 120 mieszkańców głównie z naszego regionu – mówi Agnieszka. — Są to ludzie dorośli, 40 plus. Kiedy się ma dwadzieścia czy trzydzieści lat zaczyna się tak naprawdę dorosłe życie. Jeśli jednak coś idzie nie tak, nie odnajdujemy się w "rzeczywistości", tracimy kontrolę nad własnym życiem, z różnych powodów, może zdarzyć się tak, że będziemy poszukiwać wsparcia w takim ośrodku jak nasz. I tłumaczy — Często jest to kwestia uzależnienia od alkoholu czy środków psychoaktywnych, ale wolałabym uniknąć stereotypowego myślenia o bezdomności. Co ważne, żaden z naszych mieszkańców nie jest ani pacjentem, ani petentem, jest po prostu mieszkańcem. Nie ma przymusu przebywania u nas. Warunek jest tylko jeden: pełna trzeźwość. Tylko jeden i aż jeden... W okresie zimowym ośrodek pęcznieje i bywa, że mieszkańców jest nawet 180!

Popyt jest ogromny. Ogromne są też wyzwania związane z prowadzeniem tego typu placówki. — Musimy pilnie wyremontować kuchnię i jadalnię, łącznie z wymianą dachu, oraz pokoje naszych mieszkańców, chcielibyśmy móc im zapewnić jak najlepsze warunki — dodaje Agnieszka.
Praca w ośrodku nie jest łatwa, ale daje wiele satysfakcji.


Szklarnia, a w niej dorodne pomidory


W stolarni powstają dzieła użytkowe, ale nie tylko

Anna Jachimczyk, pracownik socjalnym pracuje w ośrodku od czterech lat. — Przywiązałam się już do naszych mieszkańców. Znam ich charaktery, wiem czego mogę się spodziewać, kto jakie ma humory... – mówi. — W każdej sytuacji mogą na mnie liczyć. Na rozmowę, ale i na konkretną pomoc, a naprawdę mamy co robić. Owszem mieszkają u nas ludzie w dużej większości po uzależnieniach trwających całe lata. Wiadomo, że zdążyły zrobić ogromne spustoszenia w ich życiu. My ich jednak w żadnym razie nie oceniamy. Jak to mówią: nigdy nie jest za późno, żeby złapać byka za rogi – śmieje się Anna. — Do części naszych mieszkańców przyjeżdża rodzina, ale to nieduży procent. Większość jest bardzo samotna. Naszych kochanych mieszkańców z Marwałdu ja po prostu bardzo lubię i czuję, że jest to odwzajemnione. Fajnie, jak ktoś chce zmienić swoje życie i traktuje to miejsce przejściowo, ale bywa, że tak nie jest.. Mamy tu prawdziwe spektrum ludzkich charakterów i postaw. Nie ma żadnych schematów – mieszkają u nas ludzie wykształceni, artyści, ale i tacy, którzy w swoim życiu nie przepracowali dnia.


Ja po prostu bardzo lubię naszych mieszkańców i czuję, że jest to odwzajemnione - mówi Ania Jachimczyk

Anna z dumą opowiada o realizowanym dwa lata temu projekcie aktywizującym zawodowo. Pięć osób podjęło pracę, wyprowadziło się od nas. Wynajęli mieszkania i zaczęli żyć na swoich zasadach. — Mieszkam w Ostródzie i czasem widzę ich w mieście. To bardzo miłe uczucie. Tematy trudne życiowo nie są mi obce, przez siedem lat pracowałam w domu dziecka – tam było dużo ludzkich dramatów. A jeszcze jeśli dotyczą najmłodszych, to po prostu, serce się kroi. W Marwałdzie są sami dorośli. Mamy tu prawdziwych weteranów, takich co mieszkają w ośrodku od 20 lat. Jest też pan, który przyjechał do nas ze Stanów Zjednoczonych. Na pobliskim cmentarzu leży wielu naszych mieszkańców.


Piękny ogród zdobi ośrodek

W Marwałdzie także nie może się obejść bez załatwiania formalności. Dział administracji pomaga też w przeróżnych trudnych sytuacjach mieszkańców, pomaga załatwiać formalności. To są pisma, które przychodzą do nich w kwestiach finansowych, komorniczych, rodzinnych, bywa że karnych. Pracownicy pomagają w odpisywaniu na nie. Są przypadki, kiedy próbują prześledzić całą drogę zawodową kogoś, by uzyskać potrzebne dokumenty uprawniające np. do emerytury. Jak mówią, czasem są to bardzo emocjonalne sprawy. Trzeba grzebać w ich przeszłości mieszkańców. Zajmować się ich wstydliwymi nieraz problemami, albo takimi z którymi nie są w stanie sobie poradzić.

W ośrodku do dyspozycji mieszkańców jest także psycholog Monika Gurgielewicz oraz opiekun Martyn Jakubowski. Martyn z wykształcenia jest pedagogiem specjalnym (specjalizacja terapii uzależnień). Z Monarem związany jest 10 lat, z 2,5 letnią przerwą, kiedy pracował w domu dziecka. Ostatnie lata w Łodzi pracował jako terapeuta uliczny z dziećmi uzależnionymi.

— Na tę chwilę mam w ośrodku różne zadania do wykonania. Są to rozmowy indywidualne z mieszkańcami, szeroko pojęta opieka nad nimi, organizacja czasu wolnego oraz prac na terenie ośrodka. Jako jedyny facet w zespole wziąłem na siebie sprawy remontowe, a potrzeb nie brakuje. Poszukujemy właściwie wszystkiego: materiałów budowlanych, wykończeniowych i wyposażenia. Liczymy na odzew lokalnej społeczności – mówi Martyn. — Ostatnio z ekipą z Marwałdu byliśmy też w Iławie na meczu Jezioraka. Dzięki uprzejmości klubu mogliśmy skorzystać z darmowych wejściówek, udostępniono nam nawet miejsca w strefie VIP - za co serdecznie dziękujemy. Dla naszych mieszkańców było to bardzo ważne doświadczenie.


Jako jedyny facet w zespole wziąłem na siebie sprawy remontowe, a potrzeb nie brakuje - mówi Martyn Jakubowski. Na zdjęciu z mieszkańcem Monaru, Tadeuszem, na meczu Jezioraka

Dlaczego odwiedziliśmy Ośrodek właśnie teraz? Otóż rok 2018 jest rokiem jubileuszowym Monaru, który obchodzi 40-lecie. Dokładnie 40 lat temu Marek Kotański jako pierwszy zainicjował akcję wyprowadzania pacjentów uzależnionych ze szpitali psychiatrycznych do ośrodków terapeutycznych. Monar był utworzony z myślą o uzależnionej młodzieży. Kolejnym etapem były Markoty, czyli ośrodki dla osób bezdomnych. Był to przełom w myśleniu i mentalności ówczesnej Polski. Dzięki staraniom i poświęceniu nieżyjącego już Marka Kotańskiego zaczęto otaczać opieką także dorosłych bezdomnych.

Ośrodek w Marwałdzie jest jednym z takich miejsc... Na ścianach ośrodka wiszą dumnie obrazki z wizerunkiem Marka Kotańskiego, widać, że jego pamięć jest wciąż żywa.

Jak w ośrodku przygotowują się do obchodów jubileuszu?

— Mieszkańcy Markotów i Monarów spotkają się z tej okazji w jednym miejscu, symbolicznym, w okolicach Głoskowa, podczas tzw. Monarowiska. To tam wszystko się zaczęło. Marek Kotański zabrał grupę narkomanów ze szpitala do opuszczonego dworku w Głoskowie i zaczął z nimi terapię. To był eksperyment, ale i prawdziwa rewolucja, która bardzo szybko rozprzestrzeniła się na całą Polskę. Dziś Monar to ponad 141 placówek w całej Polsce. Oficjalne obchody jubileuszu odbędą się w listopadzie w Warszawie podczas międzynarodowej konferencji z udziałem gości, którzy Monarowi towarzyszyli przez ostatnie 40 lat.

Marek Kotański: Czas na dyskusję z młodzieżą musi być ważniejszy od matematyki czy polskiego, ale do takiej dyskusji trzeba zejść z katedry, wejść między uczniów w sposób autentyczny (…)


Stowarzyszenie Monar Schronisko dla Osób Bezdomnych Markot w Marwałdzie
Marwałd 56
14-120 Dąbrówno
tel. 89 647 45 15, 511 928 844
email: marwald1@wp.pl
Stowarzyszenie Monar Schronisko dla Osób Bezdomnych Markot w Marwałdzie powstało w 1997 r. jako odpowiedź na potrzeby osób narażonych na wykluczenie społeczne. Schronisko dysponuje 160 miejscami. Przyjmowane są osoby (kobiety i mężczyźni) od 18 roku życia, znajdujące się w trudnej sytuacji życiowej.  Do schroniska mogą zostać przyjęte osoby, które:
• Zgłoszą się samodzielnie;
• Kierowane są przez Ośrodki Pomocy Społecznej (po wcześniejszym ustaleniu przez pracownika OPS miejsca, wymagane jest skierowanie oraz kontrakt)
• Dowożone są interwencyjnie przez straż miejską, policję.
W przypadku braku wolnych miejsc, osoba otrzymuje pomoc w uzyskaniu wsparcia w innej placówce. Schronisko zapewnia trzy posiłki dziennie, a w miarę potrzeb środki higieniczne oraz odzież dostosowaną do pory roku.
Osoby doświadczające bezdomności otrzymują stałą pomoc w zakresie:
• Pracy socjalnej
• Wsparcia terapeuty uzależnień
• Wsparcia psychologicznego
Ponadto każdy Mieszkaniec aktywnie uczestniczy we wszystkich obowiązkach na rzecz placówki w ramach procesu reintegracji społecznej i zawodowej.


Fot. Magdalena Rogatty
Fot. Arch. Schroniska w Marwałdzie