Premium.wm.pl
Michał Paszkowski, strażak z Olsztyna, który wraz z kolegami zdobył Elbrus

Michał Paszkowski, strażak z Olsztyna, który wraz z kolegami zdobył Elbrus

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Strażacy z Olsztyna zdobyli Elbrus. "Gdyby nie ogrzewacze chemiczne, byłoby z nami źle" [HISTORIA, ZDJĘCIA]

W ubiegłym roku weszli na Kazbek, teraz zdobyli Elbrus, najwyższy szczyt Kaukazu. Trzej olsztyńscy strażacy są świetnymi wspinaczami i bardzo zgraną ekipą. O tym, jak jest zimą w wysokich górach, opowiedział nam Michał Paszkowski.

Członkowie wyprawy to strażacy: st. aspirant Łukasz Prot, asp. Michał Paszkowski (obaj z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Olsztynie) oraz mł. asp. Paweł Zapadka z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Olsztynie. Wszyscy są ratownikami wysokościowymi.

W ubiegłym roku w tym samym składzie zdobyli kaukaski szczyt Kazbek (5033 m n.p.m.). W tym roku postanowili zdobyć Elbrus, wygasły wulkan o dwóch wierzchołkach. Olsztyńscy strażacy zdobyli zachodni, wyższy szczyt, mierzący 5642 m n.p.m. Wschodni jest niewiele niższy — ma 5621 metrów. Na miejsce dojechali bez problemu.

Od lewej: Paweł Zapadka, Łukasz Prot, Michał Paszkowski

— Odpoczęliśmy jeden dzień i 17 lutego wyszliśmy w góry — opowiada Michał Paszkowski. — Pogoda była dobra. Na dole, czyli na wysokości 2400 metrów, było niewiele poniżej 10 stopni mrozu. Ale tego samego dnia weszliśmy na 3800 metrów, a tam jest zdecydowanie chłodniej — nawet do minus dwudziestu kilku stopni. W tym roku byliśmy lepiej wyposażeni. Wiedzieliśmy, co jest bardziej potrzebne, a co mniej. Na miejscu kupiliśmy tylko butlę z gazem, bo takich rzeczy nie wolno zabierać na pokład samolotu.

— Szliście sami czy mieliście przewodników?
— Sami. Nie korzystaliśmy z niczyjej pomocy. Działaliśmy w zespole trzyosobowym i polegaliśmy wyłącznie na sobie. Założyliśmy bazę na 3800 m, a następnie przenieśliśmy obóz na 4200 m. Tam wykopaliśmy śnieżną jamę i trzy dni czekaliśmy w niej na poprawę pogody. Z jamy podjęliśmy pierwszy atak na szczyt, jednak musieliśmy zawrócić ze względu na złą pogodę. Drugi atak szczytowy przeprowadziliśmy 24 lutego z bazy na 3800. Wyszliśmy też trochę później (o 4 rano, za pierwszym razem zaczęliśmy atak o godz. 2), by promienie słońca wcześniej nas ogrzały. Bardzo szybko marzły ręce i twarz.

— A w takiej jamie jest ciepło?

— Utrzymujemy temperaturę własnymi ciałami. Jest w granicach zera — plus jeden, minus jeden.
Kibice Jezioraka mogą cieszyć się ze zdobycia przez ich drużynę 3 punktów w meczu z MKS-em Korsze

— O, rany!
— Na tamtejsze warunki to jest ciepło. Na dworze było minus 25 stopni i szalała zamieć.

— Cieplej jest w namiocie czy w jamie?
— To zależy, aczkolwiek w jamie jest wygodniej. W namiocie, kiedy ludzie oddychają, wydziela się dużo pary i osiada szron. Podczas każdego ruchu ten szron odpada i wszystko jest mokre — ubrania i śpiwory. W jamie wilgoć wchłaniają śnieżne ściany. W końcu i tak robi się mokro, choć nie tak bardzo jak w namiocie. I jest jednak więcej miejsca.


— Co robicie, żeby na takiej wyprawie się nie przeziębić?
— Jesteśmy wysportowani i zahartowani. Każdy z nas jest strażakiem, musi dbać o tężyznę fizyczną i cały rok uprawia sport. Na wyprawie Paweł Zapadka, który jest z wykształcenia ratownikiem medycznym, dbał o nasze zdrowie. W górach je się mniej, bo nie ma apetytu. Za to dużo piliśmy herbaty z minerałami, jedliśmy witaminy i suplementy. Dbaliśmy też o to, by było nam ciepło. W  górach prawie wszystko robi się w rękawiczkach. Kiedy zdejmie się je choć na chwilę, palce natychmiast przemarzają. W czasie ataku szczytowego musieliśmy wymienić baterie i gdyby nie ogrzewacze chemiczne, byłoby z nami źle.

— Jak one działają?
— Włożone do rękawic przyspieszają pobudzenie krążenia w palcach. Na mrozie szybko traci się w nich czucie i zaczynają boleć.

— Jak było na szczycie Elbrusa? Dużo jest tam miejsca?
— Kilka metrów kwadratowych. Wiatr jest tak silny, że nie da się wstać. Na naszej stronie na Facebooku jest filmik, gdzie z Pawłem Zapadką cieszymy się już na wierzchołku, a wchodzi Łukasz wąska granią. Na początku jest wyprostowany, ale wiatr się wzmagał i na szczyt wszedł na kolanach. Jedna z gazet napisała artykuł pod hasłem „Weszli na Elbrus na kolanach, to mogło skończyć się tragedią”. Dementuję tę informację! Po prostu tam nie da się stać ze względu na wiatr.


— Co robiliście na szczycie?
— Pogratulowaliśmy sobie, sfotografowaliśmy się. Zeszliśmy trochę niżej, zrobiliśmy zdjęcia szczytu i siebie na jego tle z banerami sponsorów i patronów.

— Domyślam się, że ze szczytu Elbrusa roztaczają się wspaniałe widoki...
— O, tak! Elbrus góruje, bo w pobliżu są tylko czterotysięczniki. Widok jest piękny, widać wszystkie wierzchołki, a doliny przykrywają chmury-baranki.


— Ile czasu zajęło wam wejście na szczyt?
— Wyszliśmy o czwartej rano, po godz. 13 byliśmy na plateau, czyli płaskowyżu pod szczytem. Wydawało nam się, że wierzchołek jest daleko. Zastanawialiśmy się, czy starczy nam sił na zejście. Ale sprężyliśmy się. Okazało się, że do wierzchołka szliśmy 15 minut. W sumie wejście zajęło nam 10 godzin. Schodziliśmy pięć.
Mieliśmy ze sobą sprzęt specjalistyczny i zapas wody. Ale z wodą był problem. Nie zamarzała tylko ta w termosach. Woda w butelkach plastikowych niesiona za pazuchą, jeśli nie zamarzła, to była tak przeraźliwie zimna, że nie dało się jej pić. Jedliśmy mało — tu batonik, tam suszona morela, bez zatrzymywania.

— I co? Jak wróciliście, to padliście?

— Nawet nie. Do bazy na wysokości 3800 metrów wróciliśmy około godz. 19. Rozpakowaliśmy się, weszliśmy do śpiworów i porządnie się wyspaliśmy. Byliśmy dobrze przygotowani do tego ekstremalnego zadania, więc mieliśmy tylko delikatne zakwasy.

— Widzieliście w drodze na górę jakieś zwierzęta i ptaki?
— Na dole jest bardzo dużo lisów — widać je nawet na naszych zdjęciach. Ludzie je dokarmiają, bo są tam ośrodki narciarskie. Lisy są udomowione jak u nas koty. Mieliśmy natomiast przygodę z ptakami. Wynieśliśmy depozyt, czyli część sprzętu wyżej, i zostawiliśmy na wysokości 4700 metrów. Wszystko było zapakowane w worki, obciążone kamieniami. Ptaki rozdziobały worek z jedzeniem, ale żywność liofilizowana wyraźnie im nie smakowała, bo ją zostawiły.


— Czy świat na dole nie jest przypadkiem mniej ciekawy niż wysokie góry?
— Nie, dlaczego? Jest bardzo ciekawy. Wróciliśmy do rodzin, które na nas czekały, wróciliśmy do pracy i do normalności. Teraz trzeba zamknąć wyprawę, zrobić podsumowanie, zrealizować wszystkie zobowiązania. A co będzie w przyszłym roku, zobaczymy.

— Wchodzicie coraz wyżej.
— Planów mamy dużo. Elbrus to fajna sportowo góra szczególnie zimą, konkurent Mont Blanc (4808 m) — najwyższego szczytu Europy. Wielu ludzi, jak na przykład sławny himalaista Reinhold Messner, mówi, że Elbrus należy zaliczyć do Korony Ziemi.